niedziela, 27 marca 2016

[67] "Szkoda, że Fabian nie umiał docenić tego wcześniej."

 MUZYKA
 ~Fabian~
   Gdy Nina zgodziła się, bym odwiedzał Bethany ucieszyłem się. Chciałem jej podziękować, spytać... Nie wiem. Chciałem powiedzieć cokolwiek, lecz odwróciła się. Obserwowałem ją przez cały czas, dopóki nie zniknęła w domu. Nie obchodziła mnie ta ulewa. Cieszyłem się jej widokiem póki mogłem.
   Wróciłem do domu, przebrałem się i usiadłem na kanapie. Moja mama usiadła obok mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Wcześniej ciągle o wszystko wypytywała, a ja najczęściej milczałem. Teraz czas to zmienić. Powiedziałem jej, że została babcią i że jestem okropnie szczęśliwy z tego powodu. Opowiedziałem także o tym jakim jestem dupkiem. Jak zostawiłem Ninę gdy najbardziej mnie potrzebowała. Nie pochwaliła moich czynów, ale też nie oceniała mnie. Starała się być obiektywna w tym wszystkim. Nawet mi doradziła.
-Synku, idź teraz do niej i spokojnie porozmawiajcie.
-Ona nie chce ze mną rozmawiać. Wcale jej się nie dziwię. Mocno ją zraniłem.
-Chociaż spróbuj. Może gdy cię wysłucha, zrozumie i przebaczy. - Siedziałem chwilę w milczeniu myśląc o tym. Gdyby tylko mnie wysłuchała. Nic więcej...
   Bez słowa wstałem z kanapy i założyłem na siebie kurtkę wiszącą w szafie. Kątem oka zauważyłem uśmiech mamy gdy wychodziłem na zewnątrz.
   Deszcz wciąż padał, więc postawiłem kołnierz kurtki i ruszyłem w kierunku domu brunetki. Zatrzymałem się w połowie drogi, gdy ujrzałem u jej drzwi innego mężczyznę. Gdy my otworzyła miała uśmiech na ustach i zaprosiła go do środka.
A ja stałem na środku chodnika jak słup patrząc na te cholerne drzwi i nie wiedziałem co robić. Zdenerwowałem się, że obok niej jest ktoś inny. Wściekłość zaczęła mieszać mi w głowię.
-Widzisz? Szybko się po tobie pocieszyła. - Mówiła moja podświadomość. Szybko ją zignorowałem. Przecież to ja ją zostawiłem. Nie mogę jej obwiniać, że chce ułożyć sobie życie z kimś innym, ale nie poddam się tak łatwo.
   Wcześniej jakoś nie zdawałem sobie sprawy, że mogę ją stracić. Zawsze gdzieś z tyłu umysłu wiedziałem, że mnie kocha i w końcu będziemy razem, lecz teraz nie byłem już tego taki pewny. Pragnę jej szczęścia, ale nie odpuszczę tak łatwo, bo wiem że przy mnie też może być szczęśliwa. Musi mi tylko dać szansę to wszystko wytłumaczyć. Dopiero gdy mnie wysłucha i powie, bym odszedł zrobię to, ale zanim to nastąpi pokażę jej jak bardzo ją kocham i że nie pozwolę jej odejść tak łatwo.

~Nina~
   Po wczorajszym zdarzeniu Bethany obudziła się w nocy z krzykiem. Później bała się spać sama, więc spałyśmy we dwie w mojej sypialni.

   O poranku wstałam wcześniej niż zwykle. Wyswobodziłam się z drobnych rączek mojej córki tak by jej nie obudzić. W kuchni zrobiłam sobie kawę i z gorącym napojem usiadłam przy stole. Zgadnijcie jaka myśl przyszła mi do głowy. Ledwo Fabian się pojawił, a moje dziecko widzi jak jakiś psychopata zabija ptaka. To niewiarygodne jak ten facet potrafi przyciągać kłopoty. A może to ze mną jest coś nie tak? Nie. Na pewno to nie ja. Ale co jeśli oni znów nas znajdą? Co jeśli wszystko znów zacznie się od nowa?
   Oparłam czoło na dłoniach i wpatrywałam się w stół kuchenny próbując uspokoić myśli.

   Godzinę później usłyszałam pukanie do drzwi. Bethany wciąż spała, co dość mnie zdziwiło, ale poszłam otworzyć drzwi.
-Dzień dobry Nino. - Powiedziała Pani Sharon.
-Dzień dobry. Przepraszam, że to powiem, ale co Pani tutaj robi?
-Chciałabym z tobą porozmawiać. Mogę wejść? - Otworzyłam szerzej drzwi, by kobieta mogła wejść.
-Napije się Pani czegoś? - Spytałam, gdy usiadłyśmy już w salonie.
-Nie, dziękuje. Przyszłam tylko na chwilę. - Zauważyłam prezentową torbę w jej dłoni dopiero, gdy położyła ją na stole. - To drobny prezent dla Bethany. - Zaczęłam otwierać usta, by zaprotestować, lecz kobieta podniosła dłoń skutecznie mnie uciszając. - Wiem, że jest moją wnuczką i ten prezent to nic wielkiego.
-No dobrze. Beth jeszcze śpi, więc przekażę jej gdy się obudzi. - Przez kilka sekund milczałyśmy, a ja czułam się niezręcznie. Czy Fabian powiedział jej o wszystkim?
-Nie chcę zajmować ci czasu, więc powiem to od razu. Odkąd się tutaj przeprowadziłaś traktuję cię jak córkę i nie chcę byś myślała, że jestem po stronie Fabiana. Zachował się okropnie względem ciebie i nie mam zamiaru go usprawiedliwiać. Nie daj mu się tak łatwo, niech sobie jeszcze trochę pocierpi. Jedyne o co cię proszę, to byś wysłuchała go i pozwoliła nam widywać się z Bethany. - Owszem, na początku nie chciałam, by Fabian miał kontakt z moją córką, ale przecież ona jest także jego dzieckiem i nie mogę mu tego zabronić. Pani Sharon nie ma z tym nic wspólnego, więc nie wiem dlaczego pomyślała, że nie widywałaby własnej wnuczki.
-Już Fabianowi powiedziałam, że może ją widywać gdy uzgodni ze mną termin. Dla Pani nie mam żadnych przeciwwskazań. Może Pani przychodzić kiedy chce.
-Dziękuje ci. A co z rozmową? - Spytała z nadzieją. Co ja jej mam odpowiedzieć? Nie mam ochoty słuchać Fabiana, ale przypuszczam, że będzie tutaj dość często, więc jakoś musimy się dogadywać przy Beth i nie skakać sobie do gardeł.
-W porządku. Porozmawiam z nim, ale niczego nie obiecuję. - Uśmiechnęła się do mnie i uścisnęła moją dłoń.
-Masz takie dobre serce. Szkoda, że Fabian nie umiał docenić tego wcześniej.
--------------------------------------------------------------------------------------------
 Witam w tą Wielkanocną Niedzielę :)
   Wybaczcie, że rozdział krótki ale pisałam go dziś i dodatkowo po części pracowałam nad wyglądem bloga, więc mam nadzieję, że podoba wam się to co wyszło :)

Miłego
Karen

piątek, 25 marca 2016

Wielkanoc

Kolejne święta przed nami, a ja z tej okazji chciałabym życzyć Wam, Kochani,
aby te święta wielkanocne wniosły do Waszych serc wiosenną radość i świeżość, pogodę ducha, spokój, ciepło i nadzieję.

Wesołego ALLELUJA! 

 

niedziela, 20 marca 2016

[66] "Czas zacząć myśleć o sobie..."

 MUZYKA
 ~Nina~
-Nina?
-Fabian? - Odruchowo stanęłam przed Bethany, by Fabian jej nie ujrzał. Byłam w takim szoku, że stałam jak posąg. Dotyk małej otrzeźwił mój umysł.
-Mamusiu co się dzieje? - Spytała. Odwróciłam się do niej. Postanowiłam wykorzystać deszczowe chmury, które wisiały nad nami i w każdej chwili groziły kolejną ulewą.
-Idź do domu, bo zaraz będzie padać, dobrze? - Pokiwała głową. Przez chwilę patrzyła na mnie, lecz pobiegła do domu.
-Co ty tutaj robisz? - Spytałam Fabiana, którego wzrok skupiony był na dziecku.
-To Bethany. - Powiedział. Nie było sensu zaprzeczać. On i tak już to wie.
-Co tutaj robisz? - Powtórzyłam pytanie.
-Mieszkam. - Spuścił wzrok jakby po części wstydził się własnych słów.
-Co takiego? - Moje serce automatycznie przyspieszyło. Od jak dawna on tutaj mieszka? Przecież to dom Pani Sharon, nie mógł...
-Mieszkam z matką. - Te słowa pokonały mnie. Pani Sharon jest matką Fabiana? To przecież niemożliwe, prawda?
-Dobrze się czujesz? Zbladłaś. - Jego głos wyrwał mnie z szoku. Zdałam sobie sprawę, że stoi blisko mnie. Za blisko.
-Nie dotykaj mnie. - Powiedziałam ostro. Ból pojawił się w jego oczach, lecz odsunął się ode mnie. Wtedy poczułam pierwsze krople deszczu na mojej twarzy.
-Kłamałaś. - Stwierdził nagle, kolejny raz wprowadzając mnie w stan osłupienia.
-Słucham?!
-Jestem jej ojcem. Wtedy nie uwierzyłem w twoje słowa, ale pojawiły się wątpliwości. Teraz zniknęły. Dlaczego powiedziałaś to wszystko? - Patrzył na mnie błagalnie. Co miałam mu powiedzieć? Że chcę jego szczęścia? Że nie chcę by był przy dziecku z obowiązku? Że nie chcę by się litował? O nie. Już nigdy nie usłyszy tego z moich słów.
    W tej chwili zaczęło mocno padać, a ja miałam ochotę zadać mu taki ból jaki on sprawił mi. Niech poczuje to co ja czułam przez ten cały czas. Koniec myślenia o kimś. Czas zacząć myśleć tylko o sobie.
-Ty się jeszcze pytasz dlaczego? Przypomnij sobie czas po moim porwaniu. Odszedłeś gdy najbardziej cię potrzebowałam. A później? Zaczęłam od nowa ci ufać, zaprosiłeś mnie na ten bankiet. Miałam nadzieję... - Przerwałam na chwilę. Gdybym kontynuowała głos zacząłby mi drżeć. - A ty znów poszedłeś do Savany. - Pierwsze łzy zaczęły łączyć się z kroplami deszczu na mojej twarzy.
-Nina wiem jak to wygląda, ale to nie tak jak myślisz. Proszę cię, wejdźmy do środka, wszystko ci wytłumaczę.
-Nigdzie nie idę. Nie mam po co. Za każdym razem, gdy rozmawialiśmy mówiłeś, że mnie kochasz, a i tak odchodziłeś. I co? Tym razem niby będzie inaczej, tak? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
-Odszedłem od ciebie bo byłem do tego zmuszony. Na bankiecie to Savana mnie pocałowała, by odwrócić uwagę policji. - Policji? Po co mieliby go szukać?
-Musiałeś odejść? Odwrócić uwagę? Proszę cię, wymyśl coś lepszego.
-Zrozum, że cię kocham. - Po tych słowach wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.
-Gdybyś mnie kochał nie zrobiłbyś tego wszystkiego. Też cię kocham, ale czy zrobiłam ci coś złego kiedykolwiek? - Milczał wpatrując się w moje oczy. - Odpowiedz!
-Nie... - Mówił niemal szeptem.
-No właśnie. Ty zraniłeś mnie już wystarczająco często. Nie pozwolę, byś znów mnie zranił.
-Nie odejdę od was. Odchodziłem zbyt często. Tym razem tego nie zrobię. Nie zostawię ciebie ani Bethany.
-Nie.
-Co nie?
-Nie pozwolę ci spędzać z nią czasu, ani jej widywać.
-Jestem jej ojcem. Mam do tego prawo. - Byliśmy już kompletnie przemoczeni, ale żadne z nas nie ruszyło się choćby o milimetr.
-Praktycznie cię przy niej nie było i uważasz się za ojca?
-Jak miałem być przy niej skoro uciekłaś z nią! Szukałem was. Miałem zamiar sprawdzić każdy zakamarek na tym cholernym świecie, by was znaleźć. Nie odpuściłem ani na moment.
-A co? Miałam zostać i patrzeć jaki to jesteś szczęśliwy z Savaną?
-Jasna cholera! Nina, byłem z nią tylko i wyłącznie ze względu na ciebie! Wiem jak to brzmi, ale tylko w taki sposób mogłem cię chronić. Tylko Savana mogła doprowadzić mnie do Killersów, bym mógł się ich na zawsze pozbyć. Musiałem zdobyć jej zaufanie, a to był jedyny sposób. - W tej chwili już sama nie wiedziałam co czuję. Emocje szalały we mnie. Już nawet nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Stałam w trakcie tej ulewy i patrzyłam w jego brązowe oczy.
-Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej? - Spytałam, gdy uspokoiłam wewnętrzną walkę.
-Nie mogłem. Cierpiałabyś jeszcze bardziej, a mniej ważnym powodem było to, że wszystko musiało wyglądać realistycznie.
-Wiesz, że nic to nie zmieni? - Z krzyku przeszliśmy na spokojny ton w przeciągu kilkunastu sekund.
-Nawet na to nie liczę, ale proszę cię pozwól mi chociaż widywać się z Bethany. - Aktualnie miałam już tego dość. Nie miałam już sił. Zbyt wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie.
-Dobrze. - Radość pojawiła się w jego spojrzeniu. - Ale najpierw wizytę musisz uzgodnić ze mną. - Nie czekając na jego odpowiedź, przemoczona odwróciłam się od niego i ruszyłam w kierunku domu. Przez całą drogę czułam jego spojrzenie na swoich plecach.

   Gdy weszłam do domu Bethany od razu podbiegła do mnie i przytuliła się do moich nóg.
-Skarbie zaraz będziesz cała mokra. Poczekasz chwilę? Tylko się przebiorę. - Niechętnie się odsunęła pozwalając mi pójść na górę.
   Zatrzymałam się na środku sypialni.
-Dlaczego ja płaczę? - Spytałam samą siebie i starłam łzy ciągle płynące po policzku. Przecież Fabian nie jest już wart moich łez, które mimo wszystko płyną gdy tylko z nim rozmawiam. Powinnam ruszyć na przód i zostawić przeszłość za sobą, ale nie potrafię. Choć trafniejszym określeniem będzie, że nie chcę. Jestem totalną idiotką. Zranił mnie, naraził moje życie, a ja wciąż o nim myślę i... go kocham. Nie mogę dłużej zaprzeczać, ale także nie mogę mu ulec. Skoro mówi, że zależy mu na spotkaniach z Beth niech to pokaże.
   Przebrana schodzę na dół po schodach i zaczynam słyszeć płacz Bethany. Zbiegam do niej. Siedzi skulona na kanapie tuląc do siebie Oskara.
-Beth co się stało? - Pytam nie znając powodu jej łez. Drobną dłonią wskazuje na okno przed nami. Gdy na nie patrzę widzę spływającą krew z szyby. Moje serce zamiera.
   Szybko wstaję i zasłaniam okno zasłoną, następnie podchodzę do córki i przytulam ją.
-Ciii. Jestem przy tobie. Już wszystko dobrze.
-Ten... ten pan.... zabił...ptaszka. - Jąka się i płacze coraz mocniej.
-Widziałaś tego pana? - Pytam ją przerażona. Kto jest taki okrutny, by na oczach dziecka robić takie rzeczy.
   Mała nie odpowiada, lecz czuję jak rusza twierdząco głową na moim ramieniu.
-Spokojnie... - Mówię gładząc ją po plecach. Wtedy rozlega się pukanie do drzwi. Beth podskakuje na ten dźwięk i wtula się we mnie jeszcze mocniej.
-Otwarte! - Krzyczę, by nie wystraszyć małej, ale wystarczająco głośno aby osoba za drzwiami mnie usłyszała.
-Nina? - Męski głos dociera do mnie.
-Tutaj. - Mówię kołysząc Beth na kolanach. Przestała płakać, lecz wciąż jest roztrzęsiona.
-Cześć. - David spogląda na nas i siada obok mnie. - Wszystko w porządku? Co się stało? - Delikatnie zakrywam uszy małej dłonią, by nie słyszała jak opowiadam mu wszystko.
-Pójdę sprawdzić, czy ktoś wciąż nie kręci się w pobliżu.
-David nie musisz.
-Daj spokój. Tylko jakiś psychopata robi takie rzeczy. Będę spokojniejszy, gdy wszystko sprawdzę. - Wstaje, a ja uśmiecham się do niego.
    David od samego początku jest dla mnie bardzo dobry. W firmie nikt nie wie, że mamy tak dobrą relację, bo od razu rozniosła by się plotka romansu pracownicy z szefem, dlatego czasem musimy udawać coś czego nie ma. Nie jestem z nim i on wie, że na razie nie może liczyć na nic więcej niż przyjaźń. Po prostu czasem gdzieś wychodzimy jako przyjaciele, pomaga mi...
-Nikogo nie zauważyłem. - Mówi, gdy wraca. Spoglądam na Beth, która teraz śpi w moich ramionach.
-Dziękuje ci. Zaniosę ją do pokoju i zaraz wracam.

    Po kilku minutach siedzimy na kanapie.
-Czyli z dzisiejszej kolacji nici... - Mówi David patrząc na mnie.
-Tak. Przepraszam cię, ale nie zostawię jej w takiej sytuacji.
-Rozumiem. Wciąż mi się to w głowie nie mieści. Ten facet to jakiś psychopata.
-Możemy już o tym nie mówić? - Pytam ciągle widząc przed oczami plamę krwi.
-Jasne, przepraszam. Poszedłbym, ale nie chcę was zostawiać w takiej sytuacji.
-Może zjemy kolacje tutaj? Ugotuję coś...
-Mógłbym zostać? - Pamiętaj Nina. Czas zacząć myśleć o sobie i ruszyć na przód. Może właśnie David mi w tym pomoże.
-Jasne. - Uśmiecham się do niego, co odwzajemnia.
    Zaczynam gotować, a mężczyzna przyłącza się do mnie. Gdy wszystko jest już gotowe zaczynamy jeść, a później rozmawiamy.
   Śmieję się z jego opowieści, całkowicie zapominając o dzisiejszym wydarzeniu. To pierwszy raz kiedy pozwoliłam mu zbliżyć się do mnie tak blisko i czuję się z tym naprawdę dobrze. W pewnym momencie zaczynamy bawić się naszymi dłońmi. To miłe uczucie, ale nie wywołuje u mnie dreszczy tak jak dotyk...
   Od razu powstrzymuje się, by jego imię nie zostało wypowiedziane w moich myślach. Nie popsuję sobie tego wieczoru.

  David wychodzi o północy.
-Dziękuję ci, że zostałeś. - Mówię, gdy stoimy przy drzwiach.
-To dla mnie przyjemność.
-Nie pamiętam kiedy ostatnio tak świetnie się bawiłam. Dziękuje.
-Przestań mi dziękować, bo zacznę się rumienić, ale miło mi to słyszeć. - Zaczynam się śmiać, gdy otwiera drzwi.
-Dobranoc Nino. - Nagle całuje mnie w policzek. Przez chwilę stoję nie wiedząc jak zareagować, ale ostatecznie uśmiecham się.
-Dobranoc.
----------------------------------------------------------------------------------------------
Witam :)
Przyznam się, że ten rozdział podoba mi się najbardziej z tych wszystkich, które ostatnio napisałam. Mam nadzieję, że wam też przypadł do gustu.

Wasza Karen ^^

poniedziałek, 14 marca 2016

[65] "Fabian nas znalazł."

~Nina~
    Siedziałam przy drzwiach i płakałam. To niewiarygodne jak wszystko do mnie wróciło po jednym krótkim spotkaniu. Jego ramiona wokół moich, jego miękkie ciepłe usta muskające moje, ten głos potrafiący mnie uspokoić, te wszystkie miłe słowa które powiedzieliśmy sobie przez ten czas. Wszystko to zostaje zastąpione jednym obrazem. Savaną w jego objęciach. Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo było mu to wszystko zaprzepaścić!
   Usłyszałam trzask drzwi ogrodowych i głos mojej córki. Od razu wstałam, otarłam łzy i przykleiłam na usta sztuczny uśmiech.
-Mamusiu nie uwierzysz... - Przybiegła do mnie, lecz gdy mnie ujrzała od razu przestała mówić. - Mamusiu co się stało?
-Nic skarbie. - Kucnęłam przy niej i położyłam dłonie na jej ramionach.
-To dlaczego płakałaś? - Położyła swoją małą dłoń na moim policzku i wpatrywała się w moje oczy.
-Bo przez chwilę zrobiło mi się smutno, ale jest już dobrze. - Nie odrywała ode mnie wzroku, a ja czułam jak kolejne łzy napływają mi do oczu.
   Bez słowa Bethany objęła mnie za szyję dając mi wsparcie którego potrzebowałam. Objęłam ją i przymknęłam oczy pozwalając płynąć kilku łzom.
-No dobrze... - Nieznacznie pociągnęłam nosem i odsunęłyśmy się od siebie. Wytarłam dłonią resztki łez i wstałam. - Opowiadaj co tam słychać u Ethana.

   Pod wieczór siedziałyśmy z Bethany na kanapie i czytałam jej bajkę. Mała opierała się o mnie plecami i obserwowała strony, które czytałam.
   Kilka minut później usłyszałyśmy głos Dilera dobiegający z holu.
-Jest tutaj kto? - Gdy przylecieli do Londynu dałam im klucze, by w każdej chwili mogli przyjść do Bethany.
-Wujek! - Rozradowana Beth pobiegła w jego kierunku. Brunet podniósł ją i przytulił, a gdy postawił na ziemi, Beth podeszła do Brie i też ją przytuliła. Są naszymi sąsiadami, a mała za każdym razem reaguje jakby nie widziała ich z rok.
   Usiedliśmy wszyscy przy stole w jadalni, lecz Beth szybko zaczęła ciągnąć Dilera do zabawy. Zgodził się i udali się do jej pokoju, a ja zostałam z Brie. Zrobiłam nam kawę i zaczęłyśmy rozmawiać, gdy dziewczyna nagle spytała.
-Co się dzieje? Płakałaś?
-To aż tak widać? - Odpowiadam pytaniem na pytanie. Blondynka kiwa na potwierdzenie głową. - Fabian nas znalazł.
-Co takiego?! - Uniosła się. - Jak?
-Nie mam pojęcia. Spędzałam czas z Bethany, gdy ktoś zapukał, a gdy otworzyłam w drzwiach stał on.
-Mówił coś?
-Chciał rozmawiać. Wszystko wyjaśnić. Zobaczyć Beth.
-I?
-Odmówiłam rozmów i powiedziałam, że nie jest jej ojcem. - Spuściłam wzrok na parę unoszącą się z kubka. Poczułam kolejne łzy napływające do oczu, lecz zaczęłam szybko mrugać by je odpędzić.
 -Nie możesz mu zabronić widywać się z nią. - Brie położyła swoją dłoń na mojej.
-Wiem, ale... Przez te cztery lata wyrzuciłam go z głowy całkowicie. Jeden jego widok wystarczy bym przypomniała sobie wszystko, a najbardziej boli nie to co zrobił na balu.
-Rozumiem cię i należy mu się niezłe lanie za to co ci zrobił, ale nie powinnaś go okłamywać co do ojcostwa. - Wierzchem dłoni starłam pojedynczą łzę, która popłynęła po moim policzku. - Choć gdyby Diler zrobił mi coś takiego zareagowałabym jeszcze ostrzej niż ty.
-Gdybym co zrobił? - Spytał Diler wchodząc do salonu. Zaraz za nim szła Bethany z dumną miną. Gdy kolejny raz spojrzałam na mężczyznę o mały włos nie zakrztusiłam się akurat pitą kawą. Jego zazwyczaj rozpuszczone loki zostały związane w kucyki, a w niektórych miejscach widniały spinki z kokardkami, kwiatkami i serduszkami. Brie nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Nie dziwiłam jej się. Sama zaczynałam się śmiać. Ten widok był wart wszystkiego.
   Bethany podbiegła do mnie i posadziłam ją na swoich kolanach.
-Mamusiu co sądzisz o wujku?
-Wygląda ślicznie skarbie. - Powiedziałam chichocząc.
   Zauważyłam jak blondynka robi zdjęcie telefonem swojemu chłopakowi. Muszę jej później powiedzieć by wysłała mi to zdjęcie.
-No co? - Pyta Diler przytulając Brie.
-Nic nic. Nie sądziłam, że to co mówiłeś w czasie gdy byłam w ciąży było prawdą. - Powiedziałam przypominając sobie jego słowa.
-A co mówiłem?
-Gdy będzie to dziewczynka pozwolisz jej się czesać.
-Aaaa to... no cóż. Czego nie robi się dla chrześnicy. - Uśmiechnął się w kierunku małej, po czym pocałował Brie w policzek.
   Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przestałam myśleć o Fabianie. Diler i Brie zawsze mi w tym pomagali nawet gdy nie byli tego świadomi i teraz nie było inaczej.

   Następnego dnia miałam dzień wolny w pracy, więc spędzałyśmy czas z Beth bawiąc się z Oskarem. Biały kociak biegał za rzucaną mu piłeczką. Toczył ją po podłodze dopóki się nie zatrzymała. Wtedy Beth ją rzucała i tak w kółko.
   Ten rzut wykonała zbyt mocno, piłka odbiła się i poleciała w nieznanym nam kierunku, a Oskar za nią.
-Oska! - Krzyknęła Beth i ruszyła za nim, lecz złapałam ją i powstrzymałam.
-A ty gdzie tak pędzisz. - Zaczęłam ją łaskotać, na co usłyszałam jej szczery śmiech.
-Ale Oska...
-Zaraz przyjdzie. - Przestałam ją łaskotać i usiadłyśmy na kanapie.
-Mamusiu pić mi się chce.
-Zaraz ci przyniosę. Siedź tutaj. - Wstałam i ruszyłam do kuchni. Nalałam do jej ulubionego kubeczka soku pomarańczowego i wróciłam do salonu. Spojrzałam na kanapie...
-Bethany! - Krzyknęłam. Od razu ogarnęła mnie panika. Gdzie ona jest? - Gdzie jesteś? - Położyłam kubek na stoliku i zaczęłam jej szukać. Sprawdziłam salon, pobiegłam na górę i sprawdziłam każdy możliwy kąt. Nigdzie jej nie było. O nie... Nie stracę jej kolejny raz.
   Wybiegłam na zewnątrz i zaczęłam się rozglądać. Na jezdni jej nie było, więc po części odetchnęłam z ulgą. Pobiegłam do ogrodu. Znów zaczęłam szukać i wołać. Gdzie ona jest?
   Stanęłam na chwilę, by pomyśleć. Wtedy usłyszałam jej śmiech. Pobiegłam w kierunku domu pani Sharon. Gdy ujrzałam Beth bawiącą się z Oskarem w ogrodzie starszej kobiety kamień spadł mi z serca.
-Tu jesteś... - Upadłam przy niej na kolana i wzięłam ją w ramiona.
-Mamusiu co się stało?
-Dlaczego wyszłaś nic mi nie mówiąc? - Powiedziałam odsuwając się od niej.
-Usłyszałam Oska i przybiegłam mu pomóc. Nie płacz. - Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że łzy płynęły po moich policzkach.
-Wystraszyłam się, że coś ci się stało. Nie rób tak nigdy więcej.
-Przepraszam. - Po tych słowach objęła mnie za szyję.
    Poczułam coś miękkiego łaszącego się o moją nogę, pociągnęłam nosem i zaczęłam się śmiać.
-No to skoro zguba się znalazła to możemy wracać do domu? - Beth radośnie pokiwała głową. Chwyciłam ją za rękę i ruszyłyśmy w kierunku naszego ogrodu, gdy usłyszałam swoje imię.
-Nina? - Odwróciłam się gwałtownie.
-Fabian?
-----------------------------------------------------------------------------------------
Witam :)
Należy mi się porządny ochrzan. Strasznie was przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału, ale miałam sporo na głowie, do tego brak czasu no i nie miałam kiedy pisać. Wiem, że to nie jest najlepsze usprawiedliwienie...
Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe.
Dziś rozdział jest jaki jest. Po części trochę wymusiłam na sobie, by go napisać bo wena także mnie opuściła.
Jeszcze raz bardzo was przepraszam.

Wasza Karen