niedziela, 22 marca 2020

Pożegnanie...

*w poście mogą pojawić się spoilery*


MUZYKA

   Na wstępie chciałam podziękować każdemu kto czytał tego bloga i był ze mną w trakcie jego tworzenia. Jesteście wielcy i gdyby nie wy nie pisałabym w tej chwili tego posta. 
 
   Jestem dumna z siebie, że dotrwałam do końca (choć jak sami wiecie im bliżej końca byłam tym szło mi coraz gorzej). Bardzo was przepraszam, że tak bardzo zepsułam trzecią część. Przypuszczam, że w pewnym momencie się wypaliłam, nie wiedziałam jak mam ruszyć dalej i po części na siłę próbowałam coś pisać (załamanie Niny było zdecydowanie najtrudniejszą rzeczą do opisania).

   Czy rezygnuję z pisania? Zdecydowanie nie. Pokochałam to całym serduchem, ale potrzebuję solidnej przerwy. Teraz, gdy zakończyłam to opowiadanie (jak to dziwnie brzmi dla mnie) mogę w 100% przestać myśleć o tym jak coś opisać czy ułożyć zdanie żeby miało to sens. Gdy tylko stworzę coś nowego będziecie o tym wiedzieć pierwsi. Poza tym ten blog jest dla mnie bardzo ważny. Wiąże się z nim mnóstwo wspomnień. Przecież Nina, którą stworzyłam, to w pewnym stopniu moje alter ego.

   Jak pisałam na końcu epilogu dalsze losy bohaterów pozostawiam wam. Płeć dziecka, losy Brie i Dilera, Masona i Amber, jak Nina radzi sobie ze wszystkim... To i wiele więcej niewyjaśnionych sytuacji. Jeśli chcecie piszcie w komentarzach jak wy widzielibyście zakończenie tego wszystkiego.

   Cóż... nadszedł ten moment...
   Do zobaczenia za jakiś czas
    Karen


   

[93] Epilog "Co cię nie zabije to cię wzmocni."

~Nina~
   Od wyjścia ze szpitala minął miesiąc, a przynajmniej ja tak czułam upływ czasu. Tak na prawdę minął tylko tydzień. W moim stanie nie było żadnej poprawy. Musiałam zacząć zachowywać się normalnie, jeśli można tak nazwać życie, które prowadziłam. Zmuszałam się do wszystkiego, proste wstanie z łóżka było dla mnie ciężką czynnością. Nic mnie nie cieszyło, ciągle byłam zmęczona, nie mogłam się na niczym skupić. Każdy głośniejszy dźwięk przypominał huk wystrzału z broni. Przypuszczam, że nie zwariowałam do końca dzięki Bethany i nienarodzonemu jeszcze dziecku. Dzięki nim jeszcze żyłam. Wiedziałam, że muszę się wziąć w garść. Dla nich. Jednak słowa były o wiele łatwiejsze do wypowiedzenia niż czyny do zrobienia...
   Przez cały czas odczuwałam wsparcie bliskich osób, które robiły wszystko by mi pomóc. Wszystko zorganizowali w taki sposób bym nigdy nie była sama. Powoli zaczynało mnie to przytłaczać, ale wiedziałam, że w samotności będzie gorzej. Przy nich czasem zapominałam o tym wszystkim i to mi pomagało. Minuta dłużej bez poczucia winy stawała się moim wybawieniem.
   Gdy sądziłam, że jestem w stanie sobie z tym poradzić, w drzwiach mojego domu stanęła policja.
-Dzień dobry. Państwo w jakiej sprawie? - Spytał Diler otwierając drzwi.
-Zastaliśmy może Panią Ninę Martin? - Spytał jeden z funkcjonariuszy.
-Tak, proszę wejść. - Policjanci weszli do środka. Wstałam z fotela, by jako dobra gospodyni przywitać gości, a przynajmniej takie chciałam zrobić wrażenie. Wewnętrznie trzęsłam się ze strachu. To nie mogło być spotkanie towarzyskie.
-Skarbie mogłabyś pójść na chwilę z Oskarem do swojego pokoju? - Zwróciłam się do Beth, która przytaknęła, wzięła kota na rączki i poszła na górę.
-Co Panów tutaj sprowadza? - Spytałam gdy byłam pewna, że Bethany nie ujrzy ewentualnego aresztowania własnej matki.
-Jestem Will Parker a to mój partner Haris Newman. Bardzo przepraszamy za najście, ale musimy Pani przekazać parę informacji. - Pokiwałam głową w odpowiedzi. Po chwili siedzieliśmy w salonie, a ja nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
-Została przeprowadzona sekcja zwłok Trevora Hilla. - Po moim ciele przeszły ciarki. - W krwi wykryto duże stężenie alkoholu i narkotyków. Z tego wynika, że mężczyzna był nieobliczalny i zagrażał zebranym w kościele ludziom. Działała Pani w obronie własnej bojąc się o życie własne i bliskich. Jesteśmy tutaj by powiedzieć Pani, że jest Pani niewinna. Nawet nie braliśmy Pani pod uwagę jako winną całego zdarzenia. Po dopełnieniu formalności sprawa zostanie zamknięta, a Pani nie musi się już niczego obawiać. Jest Pani bezpieczna. - Czułam, że Fabian mógł mieć z tym coś wspólnego. Widział, że jego słowa do mnie nie docierały więc wysłał informacje w inny sposób. Jednak czy to cokolwiek zmieniło? Nie... Mogłam być jedynie spokojna, że nie urodzę za kratkami.
   Po chwili milczenia policjanci wstali i ruszyli w kierunku drzwi. Automatycznie ruszyłam za nimi. Gdy przekroczyli prób zamknęłam drzwi i upewniłam się, że są zamknięte na klucz. Zamknęłam oczy i oparłam czoło o drewno. Czemu gdy tylko udaje mi się o tym zapomnieć, na krótką chwilę, to ciągle do mnie wraca. Jak nie koszmary, omamy to ludzie którzy ciągle o tym rozmawiają. Mam już tego dość!
   Otarłam pojedynczą łzę płynącą po moim policzku.
-Nino wszystko w porządku? - Usłyszałam za sobą głos Dilera. Odwróciłam się do niego. - Jesteś strasznie blada. Chodź, usiądź. - Podszedł do mnie i zaprowadził mnie na kanapę. Usiadł obok mnie ciągle trzymając mnie za dłonie. - Wszystko się ułoży.
-Tylko kiedy? - Spytałam. - Coraz bardziej uświadamiam sobie, że mam tego wszystkiego serdecznie dość. - Przestałam udawać, że jakoś sobie radzę. Teraz Diler zobaczył prawdziwą mnie, która mieszka tutaj od tego pechowego dnia. - Mam dość wspomnień. Mam dość bólu, koszmarów. Tego, że widzę Trevora wszędzie. Nieważnie czy żywego czy martwego. - W moich oczach kolejny raz pojawiły się łzy. - Mam dość tych pieprzonych łez. Kiedy to się wszystko skończy? - Rozpacz przerodziła się w gniew, który narastał z każdym słowem. - Rujnuję wam wszystkim życie. Zamiast spędzać czas z Brie czy wyjść na miasto z kumplami siedzisz tu ze mną jak jakaś niańka. Jeśli sama tego nie skończę to będzie ciągle wracać. - Wyszarpnęłam ręce z dłoni Dilera i zakryłam nimi twarz. - Gdy Trevor mnie porwał, Fabian mógł mnie wtedy nie ratować. Mielibyście wszyscy święty spokój.
-Dość. - Stanowczy głos mężczyzny dotarł do moich uszu. - Nie przerywałem ci bo w końcu zaczęłaś mówić co naprawdę czujesz, ale teraz? Głupoty wygadujesz. Zdajesz sobie sprawę co by się stało z nami gdyby Fabian cię nie uratował? Wszyscy cię kochamy i czulibyśmy się jak gówno. Bethany nie byłoby na świecie. Tego chcesz?
-Poradzilibyście sobie z tym. A Bethany... - Słowa które chciałam powiedzieć nie chciały przejść mi przez gardło. Była dla mnie wszystkim, ale przeze mnie też cierpiała. - Jak mam się nią zajmować, gdy przy mnie ciągle coś jej grozi. Nie chcę myśleć co by się stało w kościele, gdyby nie została wyprowadzona.
-Nawet nie waż się tak mówić.
-Ale taka jest prawda. Byłoby wam lepiej beze mnie i czas to zrozumieć.
-Nigdy nie zmieniłbym dnia w którym cię poznałem. Byłaś silną i szczęśliwą kobietą, mimo że życie waliło ci się na głowę. Podziwiałem cię za to i dalej to robię.
-Tylko widzisz, jak sam stwierdziłeś. BYŁAM silna i szczęśliwa.
-Przeżyłaś tyle, nie poddawaj się teraz.
-Tylko, że... - Zamilkłam próbując opanować łzy. - Nie mam już sił walczyć. - Wyszeptałam. Szloch zawładnął moim ciałem. Diler objął mnie. Próbowałam go odtrącić, wtedy objął mnie mocniej.
- Zawsze możesz liczyć na mnie. Wiesz doskonale jak bardzo cię kocham i serce mi pęka jak widzę cię w takim stanie. Błagam cię wyrzuć z głowy te paskudne myśli. - Oboje wiedzieliśmy o co chodzi, choć żadne z nas nie powiedziało tego słowa na głos. Samobójstwo. Byłam już tak słaba psychicznie, zaczynałam sądzić, że to mój jedyny ratunek. Jedyna ucieczka przed tym wszystkim co przeszłam i co mnie jeszcze czeka.
   Siedzieliśmy z Dilerem w milczeniu przez kilka minut. W pewnym stopniu poczułam ulgę. Ktoś wiedział z czym walczę każdego dnia od tygodnia. Jednak... Teraz uznają, że totalnie zwariowałam.
-Diler, mógłbyś sprawdzić co z Beth? Nie chciałabym jej się pokazywać w takim stanie. - Diler przez chwilę przyglądał mi się uważnie. Nie był pewien czy może mnie zostawić samą.
-Jasne. Poczekaj tutaj, zaraz wrócę. - Pocałował mnie w czoło i ruszył w kierunku pokoju małej. Po kilku sekundach ruszyłam do sypialni. Zamknęłam drzwi na zamek. Chciałam zostać sama i uporać się z tym wszystkim.
   Podeszłam do lustra. Ujrzałam w nim morderczynię. Miałam wrażenie, że po drugiej stronie lustra czai się Trevor, który śmieje mi się prosto w twarz. Ogarnęła mnie wściekłość. Na Hilla, który pojawił się w moim życiu i je zniszczył, na sny które nie dawały ukojenia od rzeczywistości, a przede wszystkim.... Zaczęłam nienawidzić siebie jeszcze bardziej. Za to, że nie pozwalałam bliskim żyć własnym życiem, że pozwoliłam strachowi przejąć nade mną kontrolę i najważniejsze.... Przestałam walczyć na, mam nadzieję, ostatnim trudnym etapie mojego życia.
   Z całych sił walnęłam w lustro. Kawałki szkła poleciały we wszystkie strony. Parę z nich zostało w mojej dłoni. Emocje, które ukrywałam do tej pory ujrzały światło dzienne. Czułam wściekłość, smutek i bezsilność. Pozwoliłam by ON znów zniszczył mi życie.
   Zaczęłam płakać jak nigdy dotąd. Szloch z krzykiem na zmianę wydobywały się z moich ust. To ciągłe cierpienie... ten strach, który nie chciał zniknąć. Miałam tego dość!
   W szumie emocji ledwo słyszałam głos Dilera, który próbował wejść do środka. Na szczęście zamknięte drzwi skutecznie mu to uniemożliwiły. Chwyciłam pierwszą z brzegu rzecz stojącą na półce i rzuciłam ją przed siebie. Buteleczka perfum po zderzeniu ze ścianą rozsypała się w drobny mak. Czułam, że to za mało. Zrzuciłam książki z półki, waliłam pięściami w materac na łóżku. Wszystko by pozbyć się tej bezsilności i strachu.
   Po paru minutach opadłam z sił. Oparta o ścianę zsunęłam się po niej. Podwinęłam kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam po prostu zniknąć.
-Nino! - Głos Fabiana dotarł do mnie. - Proszę cię, otwórz drzwi. - Nie miałam sił by odezwać się czy wstać.
-Nino błagam cię. Wiem, że tam jesteś.
-Przed chwilą dobiegał stamtąd straszny hałas. Ta cisza nastąpiła tak nagle. - Diler musiał stać tuż obok drzwi. Słyszałam ich tak wyraźnie jakby stali tuż obok mnie.
-Cholera... Nino!
-Tatusiu co się dzieje? - Cichy głos dziecka dołączył do dwóch męskich.
-Mamusia gorzej się poczuła. Wszystko będzie dobrze.
-Chodź, pójdziemy do cioci Brie. Zobaczymy co tam robi sama w domu? - Głos Dilera cichł z każdym kolejnym słowem.
-Nino jeśli mnie słyszysz wiedz, że nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - Coś zatrzeszczało, a klucz upadł na podłogę. Po chwili Fabian stanął w otwartych drzwiach. Gdy go ujrzałam znów zaczęłam płakać. Moje ciało całe drżało.
-Mój Boże.... - Rozejrzał się po pokoju. Gdy mnie ujrzał od razu ruszył w moim kierunku i upadł obok mnie na kolana. - Ciiii.... już dobrze. - Objął mnie, a ja mocno się niego wtuliłam.
-Prze...prze-praszam. - Wyjąkałam.
-Nie masz za co. - Poczułam jego usta na czole. - Co się stało? Skąd ta krew? - Usłyszałam panikę w jego głosie. Powoli uniosłam zranioną dłoń. Ręka trzęsła się a z rany powoli sączyła się krew.
-Trzeba to natychmiast opatrzyć. Możesz chodzić? - Przecząco pokiwałam głową. Wiedziałam, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Byłam totalnie wypompowana fizycznie i psychicznie.
   Fabian wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Posadził mnie na toalecie, wyjął z szafki potrzebne rzeczy i zajął się moimi ranami. Robił to powoli, z czułością jakbym za chwilę miała się rozwalić jak ten flakonik perfum. Zdałam sobie sprawę, że w ogóle nie komentował tego co ujrzał. Praktycznie milczał. Pewnie myślał, że do reszty zwariowałam...
-Fabian... - Szepnęłam. - Potrzebuję pomocy.
-Wiem, a mimo to zostawiłem cię z tym samą. Powinienem był zareagować już dawno. Widziałem, że jest ci ciężko, ale nie sądziłem, że aż tak. Boże... jak mogłem być tak ślepy. - Złożył delikatny pocałunek na zabandażowanej już dłoni. Spojrzał na mnie. Dostrzegłam łzy zbierające się w kącikach jego oczu. - Przepraszam, że do tego dopuściłem. Nie mogę sobie wybaczyć tego, że wtedy w kościele to ja nie pociągnąłem za spust, ale tak bardzo bałem się, że przypadkowo mogę trafić ciebie. Staliście tak blisko siebie... Przepraszam. Gdybym wtedy zareagował nie cierpiałabyś teraz tak bardzo. - Zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja czułam się od tamtego dnia winna.
   Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Usiadłam Fabianowi na kolanach i wtuliłam się w niego. Oboje zaczęliśmy płakać.

   Parę dni później miałam swoją pierwszą wizytę u psychologa. Na początku nie czułam żadnej różnicy. Do tego miałam problem z opowiedzeniem swojej historii zupełnie obcej osobie dlatego zaczęłam przelewać swoje emocje na papier. Z każdym kolejnym spotkaniem zaczęłam otwierać się coraz bardziej dzięki czemu byłam spokojniejsza. Koszmary zdarzały się coraz rzadziej, coraz mniej myślałam o tamtym dniu. Powoli powracałam do normalności. Oczywiście zdarzały się słabsze dni, koszmary czy ataki paniki. W tych chwilach Fabian był przy mnie, kładł dłonie na coraz większym brzuchu i szeptał mi do ucha. Drobny gest, a potrafił mnie bardzo szybko uspokoić.

Jakiś czas później

   -Czemu nic nie powiedzieliście o ślubie? - Spytała z wyrzutem Amber obserwując mój pierścionek zaręczynowy i obrączkę. Cała nasza paczka zebrała się u nas na kolacji i patrzyła gniewnie na mnie i Fabiana.
-Tym razem chcieliśmy coś kameralnego i spokojnego. Przepraszam, że nic wam nie powiedzieliśmy, ale ostatnia próba nie poszła najlepiej. Chcieliśmy uniknąć tego całego przygotowania i zamieszania zwłaszcza, że za niecały miesiąc mam termin porodu. - Odpowiedziałam, mając nadzieję że wybaczą nam ten wybryk.
-Masz szczęście, że jesteś w ciąży bo nieźle byś ode mnie oberwała. - Brie zmierzyła mnie groźnym wzrokiem, ale podeszła do mnie i złożyła mi gratulacje. Po niej podeszła reszta.
-Dziękujemy wam, ale siadajcie do stołu puki jedzenie ciepłe. Nie po to męczyłem się pół dnia żebyście teraz narzekali, że podałem zimny posiłek. - Fabian odsunął dla mnie krzesło.
   Po posiłku panowie poszli do kuchni posprzątać po kolacji (plus bycia w ciąży), a my siedziałyśmy w salonie i plotkowałyśmy. Dzieci biegały wokół nas.
    Po kilku minutach Diler przyniósł Brie i Amber lampki wina, a mi sok pomarańczowy.
-Czy coś jeszcze Panie potrzebują? - Spytał.
-Towarzystwa Panów. Ile mamy tutaj siedzieć tak same? - Odpowiedziała zalotnie Brie.
-Już robię co w mojej mocy.
    Fabian, Diler i Mason dołączyli do nas. Każdy usiadł obok swojej partnerki i ją objął. Siedzieliśmy, rozmawialiśmy i żartowaliśmy jak za dawnych czasów. Obserwowałam moim bliskich i zdałam sobie sprawę, że gdyby nie te wszystkie chwile, które przeżyliśmy w przeszłości nie byłoby nas tutaj. Wszystko dzieje się nie bez powodu. A złe chwile, wspomnienia? Pokazują nam, że człowiek jest w stanie przetrwać wiele jeśli ma wokół siebie kochających go ludzi. Jak mówi znane przysłowie: "Co cię nie zabije to cię wzmocni". Jestem dumna z siebie i mojej rodziny, bo tak mogę nazywać ludzi, którzy w tej chwili siedzą obok mnie. Przetrwaliśmy wiele i wiem, że niezależnie od tego co się wydarzy w przyszłości mogę na nich liczyć.


KONIEC.

-------------------------------------------------------------------------------------------------
Cześć wszystkim.
Tak wiem, zawaliłam...
Pisałam ten epilog chyba z dziesięć razy i żadna wersja nie podoba mi się w 100%. Mam ochotę go ciągle przerabiać, ale co to da. Chyba po prostu nieświadomie próbowałam uniknąć tego momentu. Dlatego pozostawiam go wam w tej jedenastej wersji. Nie chcę tego przedłużać w nieskończoność.
Czuję się troszkę dziwnie, bo nie tak wyobrażałam sobie zakończenie tego opowiadania...
Dalsze losy bohaterów pozostawiam waszej wyobraźni. Mam tylko nadzieję, że potraktujecie ich łagodnie bo ja już wystarczająco krzywd na nich zrzuciłam.

Miłego :)
Karen