niedziela, 27 grudnia 2015

[57] "Czas płynął nam dość szybko."

~Nina~
    Czas płynął nam dość szybko. Pierwszy tydzień był chyba najgorszy. Rana nie dawała o sobie zapomnieć, do tego Beth budziła się w nocy. Przyznam, że na początku denerwował mnie jej płacz, lecz teraz nie jest to dla mnie niczym obcym.
Fabian też wstawał do niej, lecz częściej ja byłam przy niej. On natomiast, by mnie nie przeciążać, nosił ją po jedzeniu, by małej odbiło się. Często z ukrycia obserwowałam ich. To był piękny widok. Zaczęliśmy też normalnie rozmawiać. Czy wybaczyłam mu? Nie. Ale czasem zapominałam o przeszłości, by móc cieszyć się chwilą obecną.
    Po tym ciężkim tygodniu przyszły święta Bożego Narodzenia. Cała nasza paczka spędziła je u Mastersów. Tym razem wyglądało to inaczej. Zero alkoholu, zero szykownych strojów (ze względu na szwy musiałam nosić luźne ubrania, a tylko dresy były odpowiednie). Na kolacji pojawiłam się w kapciach i dresach. Na szczęście nie byłam jedyna. Brie miała na sobie top i spodnie od piżamy, więc wspierałyśmy się nawzajem. Ze względu na śpiącą Bethany musieliśmy zachowywać się ciszej, ale mimo to żartowaliśmy i wspólnie spędzaliśmy miło czas. Fabiana przyjęli w powrotem z lekkimi grymasami, lecz szybko zapomnieli o jego czynach i rozmawiali z nim jak dawniej. Miło było spędzić wigilię w tak licznym gronie bliskich ci osób. Gdy patrzyłam po zebranych twarz każdego była radosna. Nikt nie przejmował się jutrem.
   Po świętach rozpoczęły się przygotowania do sylwestra. Fabian zaproponował wyjazd za miasto, by nie narażać Beth na hałas. Zgodziłam się. Sama też nie miałam zbytniej ochoty na uczestnictwo w zabawach. Tak więc 31 grudnia spakowaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku domku Fabiana nad jeziorem.
***
-Powiedz mi, gdzie ty i Mason nie macie własnego domu? - Spytałam gdy dojechaliśmy na miejsce i wysiedliśmy z samochodu. Dom nie był duży. W około były las i jezioro. Idealne miejsce, by odpocząć i się wyciszyć. Mam jednak nadzieję, że wyposażenie domu jest ciut bardziej bogate niż wygląda to z zewnątrz.
-Potrzebowaliśmy sporo kryjówek w razie niepowodzenia wyścigu. Mieliśmy okazje je sprzedać, ale uznaliśmy że kiedyś mogą się z przydać. Jak widać mieliśmy rację. - Rutter niosąc małą w nosidełku wszedł do środka, a ja ruszyłam zaraz za nim. Wnętrze nie wyglądało tak źle jak myślałam na początku. Najbardziej zdziwiła mnie ta czystość. Przecież brunet mówił, że nie było tutaj nikogo z 2 lata.
-To wygląda aż tak źle? - Spytał, gdy spostrzegł moją minę.
-Nie. Wygląda dobrze. Po prostu, nie zrozum mnie źle, ale tutaj jest tak czysto. - Rozejrzałam się jeszcze raz, gdy Fabian kładł nosidełko na stole.
-Kilka dni temu przyjechałem tutaj by wszystko przygotować. Pójdę po nasze rzeczy. - Wyszedł a ja podeszłam do stołu.
-Co maleńka? Chodź wyjmiemy cię z tego. - Powiedziałam do Bethany i wzięłam ją na ręce. Z torby podręcznej wyjęłam butelkę z wodą i dałam ją małej. Objęła ją małymi paluszkami i zaczęła pić.
- Teraz sobie odpoczniemy od tego hałasu, pooddychamy świeżym powietrzem. - Pocałowałam ją w czoło i zaczęłam chodzić po salonie.
-Ślicznie tak wyglądasz. - Powiedział Fabian stojąc za mną. Nasze torby stały przy sofie. Nawet nie zauważyłam kiedy wszedł.
-Dziękuje. - Poczułam się trochę niezręcznie i odchrząknęłam. Moja uwaga ponownie skupiła się na dziecku.
   Odstawiłam butelkę i ułożyłam Beth na ramieniu i zaczęłam ją lekko poklepywać.
-Ale popiłam. Teraz to chyba będę spać co? - Kątem oka spojrzałam na Ruttera, który cały czas przyglądał się nam.

   Bethany leżała na łóżku otoczona poduszkami, by nie spadła. Leżałam obok niej i nuciłam kołysankę. Po chwili Beth ziewnęła. Uśmiechnęłam się, bo przy tym przymknęła oczka i tak słodko ścisnęła rączki.
   Nareszcie zasnęła. Włączyłam elektroniczną nianię i wróciłam do salonu.
-Zasnęła? - Spytał brunet rozpalając w kominku. Zima nie była sroga. Nie było śniegu, temperatury utrzymywały się dodatnie, lecz mimo to panował chłód.
-Tak. Dziś zasypiała wyjątkowo długo. - Spojrzałam przez okno. Na zewnątrz zdążyło zrobić się ciemno. - Szkoda, że jest ciemno i zimno. Mam ochotę popływać w tym jeziorze. - Usiadłam na sofie i okryłam się kocem. Po chwili Fabian usiadł obok mnie. Siedzieliśmy w ciszy i patrzeliśmy na coraz większy ogień.
-Ale tutaj cicho. - Powiedziałam, zamykając oczy i wsłuchałam się w trzask palącego się drewna. W nocy nie śpię najlepiej, więc taka chwila wytchnienia jest idealna.
-Gdy będziesz chcieć możemy tutaj wrócić. - W tej chwili, nie wiem czemu, ale pomyślałam o naszej relacji. Nie kłóciliśmy się już, ale też nie byliśmy przyjaciółmi. Sama nie wiem czym byliśmy, ale dogadywaliśmy się. Mimo to na myśl o kolejnych chwilach spędzonych z nim tutaj poczułam...
-Byłoby fajnie tutaj jeszcze kiedyś wrócić.
-W taki razie przyjedziemy tutaj w lecie. - Uśmiechnął się do mnie. - Będziesz miała okazję popływać w tym jeziorze. A teraz co powiesz na sok pomarańczowy, chipsy i dobry film. - Zaśmiałam się przez co poczułam lekki skurcz w brzuchu. Wciąż odczuwałam ranę, nie tak mocno jak na początku no ale jednak.
-Z przyjemnością. - Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy w głowie ciągle powtarzałam jego słowa. Chyba nikt nie wpadłby na taki sposób świętowania sylwestra.

   W połowie komedii (przy której praktycznie płakałam ze śmiechu) zabrakło nam przekąsek. Fabian zatrzymał film i ruszył do kuchni by uzupełnić braki, a ja w tym czasie zajrzałam do Bethany. Wciąż spała, więc przymknęłam drzwi i wróciłam do salonu. Gdy szłam w kierunku sofy światło nagle zgasło. Jedynie dogasający ogień w kominku rozświetlał odrobinę pokój.
-Fabian? Co się stało? - Spytałam.
-Chyba wywaliło korki. Pójdę sprawdzić tylko zapalę ci jakąś świeczkę.
-Nie musisz. Na stoliku mam telefon. Mogę włączyć lampkę. - Przymrużyłam oczy czekając by przyzwyczaiły się do półmroku i ruszyłam w kierunku stolika. Nagle potknęłam się o coś i upadłabym gdyby Fabian mnie nie złapał. Byliśmy bardzo blisko siebie. Podniosłam wzrok i to był mój błąd. Moje oczy od razu spotkały jego. W brązowej barwie odbijały się ogniki. Te oczy wyglądały jakby iskrzyły się własnym światłe.
   Dzieliły nas centymetry. Czułam jego ciepły oddech na twarzy. Nie świadomie zaczęłam się do niego przysuwać i wtedy usłyszałam płacz Bethany. Odsunęłam się gwałtownie i odchrząknęłam.
-To ja pójdę sprawdzić te korki. - Powiedział Fabian drapiąc przy tym tył głowy.
-Ja pójdę do Bethany. - Wzięłam telefon ze stolika, zaświeciłam lampkę i ruszyłam do dziecka.

   Reszta wieczoru minęła spokojnie. Z Fabianem zachowywaliśmy się jakby nic się nie stało. Beth spała już spokojnie, a my zrobiliśmy sobie maraton filmowy. O północy Nowy Rok uczciliśmy kieliszkiem Piccolo. Ciągle byłam na lekach, więc nie mogłam pić. Około drugiej poszliśmy spać. Byłam tak zmęczona, że rankiem nie obudził mnie płacz własnego dziecka. Gdy obudziłam się poszłam do kuchni. Ujrzałam tam Ruttera siedzącego na sofie, który karmił Beth. Mówił coś do niej, ale tak cicho że nie było słychać.
-Dzień dobry. - Powiedziałam siadając obok niego i podziwiając moją kruszynę.
-O proszę. Twoja mama w końcu wstała. Już wiadomo po kim z ciebie taki śpioszek. - Słowa kierował do Beth, a usta wykrzywiły mu się w uśmiechu.
-Ej! - Zaśmiałam się i szturchnęłam go lekko w ramię.
-Na stole masz gotowe śniadanie. - Powiedział już poważnie.
-Wiesz, że nie musiałeś.
-Wiem, ale chciałem. - Spojrzał w moje oczy. 
-Dziękuje. - Wtedy jak gdyby nigdy nic odwrócił wzrok i swoją uwagę skupił na małej.
-Ale się najadłaś... - Zaczął z nią rozmawiać, a ja poszłam do stołu i zaczęłam jeść przygotowane już kanapki. To przypomniało mi jak wcześniej każdego ranka robił mi śniadanie, by mnie nie obudzić, bo podobałam mu się gdy śpię...
***
   Wyjechaliśmy następnego dnia. W domu czekał na nas komitet powitalny jakby nie było nas nie wiadomo ile. Nowy rok rozpoczęliśmy z paczką przyjaciół.
   Po następnym tygodniu zdjęto mi szwy. Nareszcie mogłam zacząć robić większość rzeczy sama. Nie musiałam już ograniczać się co do Beth. Gdy spędzałam z nią czas zaczynała gaworzyć.
   Czułam się niesamowicie, gdy każdego dnia mogłam patrzeć jak rośnie. Gdy doszłam do siebie, nie zrobiłam tak jak Rutter chciał. Widać było, że przywiązał się do małej i nie miałam serca zabierać mu jej. Zachowywaliśmy się jak prawdziwa rodzina.
   Tak minęły nam dwa miesiące. Ciągle mieszkaliśmy razem i zauważyłam, że zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Coraz częściej mu ufałam, lecz wszystko zmieniło się jednego dnia...
-------------------------------------------------------------------------------------------
Witam :)
Na początek małe wyjaśnienie. Ten rozdział jest typowo opisowy. Gdybym miała z czyjeś perspektywy opisywać każde wydarzenie strasznie by się przedłużyło dlatego trochę to skróciłam i we wspomnieniach Niny przedstawiłam tylko sylwestra.
 Mam nadzieję, że się podoba :)

Jak minęły wam święta? Mieścicie się jeszcze w swoje ulubione rzeczy? U mnie może być z tym problem :P

Miłego :)
Karen

czwartek, 24 grudnia 2015

Święta, Święta

Witam was kochani w tym pięknym dniu. Chciałabym wam życzyć Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Byście ten czas spędzili miło i radośnie w gronie rodziny i przyjaciół. By przez ten czas uśmiech nie z chodził wam z twarzy.
Co prawda śniegu za oknem nie ma, ale jest piękna pogoda i można wyjść na spacer :)
Życzę wam także, by nadchodzący rok był jeszcze lepszy od tego i by wszystko wam się układało tak jak chcecie.

WESOŁYCH ŚWIĄT!


*oczywiście jak to tradycja nakazuje Kevina nie może zabraknąć :P

*oczywiście świątecznego Kotofretkofabiana też nie może zabraknąć :)

środa, 16 grudnia 2015

[56] "Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej."

~Nina~
    Nadszedł czas wypisu. Rana na brzuchu wciąż bolała, ale ból był do wytrzymania. W sumie to nie ma znaczenia. Najważniejsze jest, że Bethany nareszcie może iść ze mną do domu.
   Gdy byłam już w pełni ubrana (co nie było łatwe) udałam się do lekarza po wypis. Każdy ruch powodował dotyk ubrań o szwy przez co czułam dyskomfort. Zignorowałam go jednak.
   Po chwili doszłam do odpowiednich drzwi i zapukałam.
-Proszę. - Usłyszałam głos lekarza. Weszłam do gabinetu i usiadłam na białym fotelu.
-Doktorze, ja przyszłam po wypis.
-No tak. Jak się Pani czuję?
-Już lepiej. Co prawda wciąż boli, ale daje radę.
-Przepisze Pani leki przeciwbólowe. - Lekarz wyjął z biurka receptę i zaczął ją uzupełniać. - Proszę je brać przez tydzień dwa razy dziennie. Później tylko w razie wystąpienia bólu. - Podał mi papier, który przyjęłam.
-Dobrze. Dziękuję Panu za wszystko.
-Polecam się na przyszłość. - Po słowach mężczyzny uśmiechnęłam się i wstałam. - Proszę udać się do położnej. Ona przekaże Pani córkę.
-Dziękuję jeszcze raz. - Po tych słowach udałam się w kierunku drzwi, lecz głos doktora mnie zatrzymał.
-Proszę poczekać. Zapomniałbym Pani powiedzieć o czymś bardzo istotnym. - Wtedy rozległo się pukanie do drzwi, po którym bez pozwolenia drzwi się otworzyły a do środka wszedł Fabian.
-Przepraszam, że przeszkadzam. - Spojrzał na mnie. - Ale jedna z pielęgniarek powiedziała mi, że chce Pan ze mną porozmawiać.
-Tak. Wyczuł Pan odpowiedni moment na wizytę. A więc Panno Martin, musi Pani uważać. Nie wolno Pani podnosić nic ciężkiego, ani wykonywać ciężkich prac przez minimum 4 tygodnie. Najlepiej byłoby, gdyby Pani nie robiła nic, tylko zajmowała się dzieckiem. Proszę też starać się podnosić córkę jak najrzadziej. Ktoś musi Pani pomagać w podstawowych czynnościach przynajmniej do zdjęcia szwów. I tutaj kieruję prośbę do Pani małżonka. - Spojrzał na Fabiana, a ja poczułam się niezręcznie. Chciałam zaprzeczyć i wszystko wytłumaczyć, lecz doktor nie pozwolił mi dojść do słowa, a Rutter nawet nie zaprotestował. Przytaknął tylko i słuchał dalej poleceń lekarza.
    Po wszystkim wyszliśmy z gabinetu.
-Idź po małą, a ja spakuje wasze rzeczy do samochodu. - Powiedział Rutter.
-Fabian... Nie wiem dlaczego lekarz pomyślał, że jesteśmy razem, ale nie musisz tego robić. Dam radę... - Nie pozwolił mi dokończyć.
-Pomyślał, że jesteśmy razem bo tak mu powiedziałem. Tylko w taki sposób mogłem uzyskać jakiekolwiek informacje o tobie i nawet nie próbuj przekonywać mnie, że dasz radę sama. Jesteś po operacji i nie możesz się przemęczać. Dopóki nie wyzdrowiejesz, zamieszkasz z Bethany u mnie. Wasze rzeczy już tam są.
-Czekaj... Przeniosłeś moje rzeczy do ciebie bez mojej zgody? - Jak on mógł? Dobrze wie, że po tym wszystkim co się wydarzyło nie będę się czuła dobrze w tamtym mieszkaniu.
-Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej.
-My?
-Amber, Mason, Mastersi i ja. Dobrze wiesz, że Amber z Masonem mają pracę i nie będą mogli ciągle ci pomagać. Mastersi... No cóż. Ostatnio Zack pracował nad otwarciem warsztatu. Teraz dostali kredyt i mają niewiele czasu na otwarcie działalności inaczej kredyt zostanie anulowany, więc też nie będą mogli ci pomagać. - Przez ten ogrom informacji czułam się rozproszona, do tego poczułam się oszukana. Wiedzieli co czułam względem Fabiana, a mimo to stanęli po jego stronie.
-Zack otwiera warsztat? Dlaczego nic nie powiedzieli? - Usiadłam na pobliskim krześle, a Fabian usiadł obok mnie.
-Sama pewnie zauważyłaś, że ostatnio Zack siedział w papierach. Wiesz jak kocha samochody, a o wyścigach nie ma już mowy, więc zmienia tylko działalność. Nic nikomu nie mówił, bo znał twoją sytuację i chciał by Mastersi byli przy tobie. Niestety bank nie jest tak wyrozumiały i gonią ich terminy.
-Będę musiała z nimi o tym porozmawiać... pomóc im. - Dziwnie czułam się rozmawiając z Fabianem po tak długim czasie.
-Nina, proszę cię, pomyśl w tej chwili o sobie i o małej. Teraz to wy jesteście najważniejsze. - Patrzyliśmy w swoje oczy przez chwilę. Nie trwało to zbyt długo, bo odwróciłam wzrok i wstałam.
-W takim razie chodźmy już stąd.

   Siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu, mając moje dziecko na rękach. Bethany była taka śliczna i mała. Przez całą drogę obserwowałam ją jak śpi, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
   Gdy weszłam do mieszkania czułam się naprawdę dziwnie. Wszystkie wspomnienia do mnie wróciły.
-Rozgość się. - Powiedział Fabian wnosząc nasze rzeczy do środka. Zachowywał się dość dziwnie, ale mnie to już nie obchodzi. Zgodziłam się na to tylko i wyłącznie ze względu ma małą. Ja nie zawsze będę mogła do niej iść, a w ciągłym hałasie też nie możemy mieszkać.
-Który pokój będzie nasz? - Fabian nie odpowiedział. Po chwili milczenia podszedł do mnie.
-Daj mi Bethany. Nie chce byś wychodziła z nią po schodach. - Pierwsza myśl jaka przeszła przez mój mózg dotyczyła tego, że jestem w stanie chodzić z nią i nic jej nie zrobić. Po chwili uświadomiłam sobie, że chodzi mu o moją ranę.
   Niechętnie oddałam mu małą. Gdy przypadkowo dotknęliśmy się nasze spojrzenia się spotkały, lecz nic nie powiedzieliśmy. Jak gdyby nigdy nic odsunęłam się od niego, by po chwili ruszyć za nim na piętro.
   Wszedł do jednego z pokoi. Moim oczom ukazał się w pełni wyposażony pokoik dziecięcy. Pudrowe ściany, łóżeczko, maskotki i wiele więcej. Stałam na progu i nie wiedziałam co powiedzieć.
-Przygotowałem to, gdy byłyście w szpitalu. Gdy tylko dojdziesz do siebie, powiesz słowo, a ja się stąd wyniosę. - Położył śpiącą już Beth w łóżeczku i okrył ją kocykiem. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
-Dziękuje. - Powiedziałam szeptem.
   Następnie weszliśmy do pokoju obok.
-Tutaj jest twój pokój. - Weszliśmy do pomieszczenia, które znałam doskonale. To tutaj na początku był pokój Fabiana, który później dzieliliśmy. - Jest najbliżej pokoju małej, więc uznałem że tak będzie najlepiej. - Poczułam się trochę niezręcznie. Nie odzywałam się, więc Fabian kontynuował temat. - Przeniosłem tutaj twoje rzeczy z wcześniejszego pokoju. Nie było ich zbyt wiele, więc jeśli będziesz czegoś potrzebować daj znać. - Nie mam pojęcia jak określić to co czuję w tej chwili. On stał się taki oficjalny, taki... jak nie on. Zachowywał się jakbyśmy się dopiero poznali, lub jakbym była jakąś współlokatorką, którą oprowadza po domu. Nie chce by zachowywał się w stosunku do mnie inaczej, ale z drugiej strony nie chcę by był taki oficjalny. Owszem, ciągle mam do niego żal, ale nie dam rady z nim mieszkać gdy będzie się tak zachowywał. Zdecydowanie w tej chwili czuje zbyt wiele, by określić to wszystko, by na spokojnie pomyśleć.
-Mógłbym zadać ci jedno pytanie? - Spytał nagle patrząc prosto w moje oczy.
-Jasne.
-Przepraszam, że spytam wprost, ale czy lekarze robili już test? Wiesz kto jest ojcem? - Widziałam nadzieję w jego oczach. Beth nie miała robionych żadnych badań, zero testów, a mimo to wiedziałam. Od razu zauważyłam podobieństwa. Znałam już odpowiedź na to pytanie, ale z nieznanego mi powodu nie chciałam, by ktokolwiek w tej chwili o tym wiedział.
    Nie wiedziałam co powiedzieć, więc nie mówiłam nic tylko przecząco pokiwałam głową.
-W takim razie zostawię cię już. Musisz odpoczywać. Gdybyś czegoś potrzebowała, po prostu wołaj. - Odwrócił się do mnie plecami i ruszył w kierunku drzwi.
-Fabian... - Zatrzymał się słysząc mój głos i spojrzał na mnie. - Musimy coś wyjaśnić. Zgodziłam się tutaj mieszkać tylko i wyłącznie ze względu na Bethany, ale... - Nie wiedziałam jak przekazać słowami to co czułam. - Po prostu nie chcę tego oficjalnego tonu między nami, ale to też niczego między nami nie zmieni. - Dzięki jego brązowym oczom zobaczyłam jak coś w nim pęka.
-Jasne, rozumiem. A teraz odpocznij. - Powiedział i wyszedł, zostawiając mnie samą.

~........~
    Jeśli myślą, że się mnie tak szybko pozbędą to są w dużym błędzie. Udało mi się uciec, jestem wolny. Dostanę co moje. Muszę tylko poczekać na odpowiedni moment. Odpowiednią chwilę do ataku. Jeszcze mnie popamiętają. Skończyła się taryfa ulgowa. Nie jestem sam. Mam wsparcie. Mój brat na pewno mi pomoże. Razem pokażemy im co to znaczy zemsta. Udowodnimy, że nas nie tak łatwo spławić. O tak... wkrótce nadejdzie czas zemsty.

----------------------------------------------------------------------------------------------
   Witam i od razu przepraszam za opóźnienie. Dopadł mnie straszny leń i brak weny. Wybaczcie, ale szkoła zabiera ze mnie życie...
    Do tego nie mogłam znaleźć pasującego gifa. No normalnie zero. Za to też przepraszam
     A teraz rozdział. Nie wiem co o nim sądzić, więc po prostu opinię zostawiam wam :)
      Powoli zbliżamy się do końca sezonu. Jak sądzicie? Jak zakończy się ten sezon? Co czeka nas w następnym? Czekam na wasze komentarze ^^

Miłego
Karen


sobota, 5 grudnia 2015

[55] "Jak ja chciałabym, by ona była jego."

2 dni później
~Fabian~
   Obudził mnie kolejny ruch dłoni Niny. Zasnąłem mając głowę opartą na łóżku, więc teraz patrzyłem na jej palce, które splatały się z moimi.
-Gdzie jest Bethany? - Spytała. Podniosłem się, a nasze spojrzenia się spotkały.
-Jest cała i zdrowa w inkubatorze.
-Dlaczego tam jest a nie przy mnie? - Widziałem dezorientację w jej oczach.
-Jest kilkudniowym wcześniakiem. Lekarze muszą być pewni, że wszystko z nią w porządku. - Przymknęła oczy biorąc głęboki oddech i wysunęła swoją dłoń z moich.
-A co ty tutaj robisz? - Spytała nie patrząc na mnie.
-Wystraszyłaś mnie na śmierć. Martwiłem się o ciebie, więc jestem przy tobie cały czas.
-Powinieneś być z Savaną, a nie tutaj.
-Nie jestem z nią od jakiegoś czasu. - Spojrzała na mnie na ułamek sekundy po czym znów odwróciła wzrok.
-To niczego nie zmienia.
-Wszystko ci wyjaśnię tylko nie teraz. Proszę cię... - Nie pozwoliła mi dokończyć.
-Tutaj nie ma czego wyjaśniać. Pokochałeś inną, rozumiem. - Chciała lekko się podnieść, lecz gdy się oparła na rękach jej twarz wykrzywiła się z bólu. Od razu pomogłem jej, by położyła się jak wcześniej przy jak najmniejszym wykorzystaniu własnej siły.
-Miałaś cesarskie cięcie. Musisz uważać. - Powiedziałem. - Nie nie kocham Savany i nigdy nie kochałem.
-Więc dlaczego odszedłeś? - Spojrzała na mnie. Zatkało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Przecież nie powiem jej teraz wszystkiego, gdy kilka dni temu prawie straciła życie.
-Nina... - Nie dokończyłem, ponieważ przerwała mi Amber wchodząca na salę.
-Nina, nareszcie się obudziłaś. Jak się czujesz?
-Nie najlepiej, ale daje radę. - Brunetka uśmiechnęła się słabo i całą swoją uwagę skupiła na przyjaciółce. Wyszedłem nie chcąc im przeszkadzać.
   Na korytarzu siedział Mason. Gdy mnie ujrzał wstał i podał mi kawę.
-Masz, nie wyglądasz najlepiej.
-A jak mam wyglądać w takiej sytuacji. - Upiłem łyk gorącego napoju. - Ciągle myślę i Ninę i przez jej najmniejszy ruch budziłem się.
-Co z nią? - Spytał, gdy usiedliśmy.
-Obudziła się i rozmawia z Amber. - Zrobiłem małą przerwę i po chwili dodałem. - Odsunęła się ode mnie.
-A czego się spodziewałeś? Nie zna prawdy. Wierzy w kłamstwo, które widziała. Zresztą jak prawie każdy.
-Przypuszczałem, że tak będzie, ale gdybym tylko mógł cofnąć czas rozegrał bym to inaczej. Luke złapał chociaż Killersów.
-Nie zupełnie. Jack i Devon uciekli.
-A co z Trevorem?
-Nie żyje. Zmarł w drodze do szpitala.
-Przynajmniej jeden problem mniej. - Napiłem się kawy, by za pomocą kofeiny trochę oczyścić umysł z mgły zmęczenia.
-Mówisz tak jakby nic się nie stało. Wiesz, że możesz mieć przez to kłopoty.
-Miałem pozwolić, by znów postrzelił Ninę? 
-Nie, ale co jeśli nie uwierzą, że zrobiłeś to by ją ochronić. Jeden z Killersów nagadał na przesłuchaniu jak to strzeliłeś z zimną krwią, bo chciałeś zemsty za to co zrobił Ninie.
-Co za bzdura.
-Dla nas tak. W tej chwili jest nasze słowo przeciwko nim. - Zbyt mała dawka snu nie wpływała zbyt korzystnie na sposób mojego myślenia. Nie rozumiałem o co chodzi Fosterowi.
-Przecież zeznania Niny wszystko wyjaśnią. - Powiedziałem po chwili.
-Nie dopuszczą jej dopóki w pełni nie dojdzie do siebie. Do tej pory mają słowo nas dwóch przeciwko dwóm Killersom. - W tej chwili coś sobie przypomniałem.
-Chwila. Przecież to wszystko widzieli Mastersi.
-Weszli już po całej sprawie.
-Jesteś pewny? - Miałem wrażenie, że widzieli wszystko.
-Tak. Dobrze wiesz, że gdyby Zack o czymś wiedział od razu by ci pomógł.
-No tak. - Od tej pory nie mówiliśmy już nic. Po prostu siedzieliśmy w ciszy i piliśmy kawę.

~Nina~
-Amber nie martw się już tak. Przecież dojdę do siebie tylko muszę odpocząć. - Powiedziałam gdy blondynka kolejny raz powiedziała, że się o mnie martwi.
-Wiem, ale jesteś taka blada. 
-Nie mówmy o mnie. Widziałaś Bethany? - Spytałam z nadzieją.
-Już wybrałaś dla niej imię. Śliczne. I tak widziałam ją. Jest tama malutka i słodka. Do tego podobna do ciebie. - Uśmiechnęłam się. Tak bardzo chciałabym ją zobaczyć i przytulić.
-Szkoda, że nie mogę jej zobaczyć.
-Za niedługo na pewno cię do niej zabiorą. - Czułam, że powieki zaczynają mi ciążyć.
-Amber wybacz mi, ale jestem trochę zmęczona.
-Jasne. Powiem ci tylko coś i znikam. Fabian wciąż cię kocha. Przez cały czas nie odchodził od ciebie.
-To niczego nie dowodzi. - Powiedziałam, broniąc swoje uczucia. Dlaczego myślą, że on się pojawi, pomartwi trochę o mnie, a ja mu wybaczę?
-Wiem, ale to widać w jego oczach. - Przymknęłam oczy nie mogąc ich już dłużej utrzymać otwartych. Usłyszałam głębszy oddech Amber, dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Później słyszałam już tylko ciche pikanie maszyny, dzięki któremu szybko zapadłam w sen.

2 dni później
~Nina~
   Doktor przyszedł do mnie z kolejną wizytą. Wczoraj zdjęto mi opatrunek z rany przez co ujrzałam szwy w swoim brzuchu. Nie zbyt przyjemny widok, ale gdyby nie to moje dziecko prawdopodobnie by zmarło. Jednak warto poświęcić się w taki sposób, by zaznać takie szczęście.
   Wczoraj pielęgniarki za pomocą wózka inwalidzkiego zawiozły mnie do Bethany. Gdy ją ujrzałam łzy szczęścia wypłynęły z moich oczu. Była taka piękna, że chciałam tam zostać przy mniej dłużej, lecz nie pozwolili mi.
   Lekarz wykonywał kolejne badania. Sprawdzał stan rany, lekko ją dotykając. Czułam przez to dyskomfort, ale nie skarżyłam się.
-Rana powoli się goi. Czuje się Pani lepiej?
-Wczoraj miałam lekkie zawroty głowy, ale dzisiaj nie wystąpiły. Wciąż odczuwał ból, ale leki przeciwbólowe, które dają mi pielęgniarki pomagają. 
-To dobrze. Mógłbym już Panią wypisać do domu. Przepisałbym Pani leki...
-A co z małą? Wyjdzie razem ze mną? - Przerwałam mu. Nie chcę stąd wychodzić bez niej.
-Niestety nie. Musi zostać jeszcze przez tydzień.
-W takim razie mogłabym też zostać? Nie chcę jej zostawiać.
-Oczywiście. W takim razie to nawet lepiej, bo w razie czego będę mieć Panią na oku. - Doktor uśmiechnął się, a ja to odwzajemniłam. Był na prawdę miłym i wyrozumiałym lekarzem.
-Dziękuje Panu za wszystko.
-To moja praca. - Ścisną lekko moją rękę i ruszył w kierunku wyjścia. 
    Gdy zniknął za drzwiami usiadłam. Towarzyszył mi przy tym ból brzucha. Nie powstrzymało mnie to jednak przed wstaniem z łóżka. Nie było łatwo, ale chciałam ujrzeć Beth. 
   Gdy stałam, opierając się o łóżko i oddychając głęboko, do sali wszedł Fabian.
-Dlaczego wstałaś? - Od razu podszedł do mnie i chwycił mój łokieć podtrzymując mnie.
-Chcę iść do mojego dziecka. - Czując go przy sobie poczułam się lepiej. Ciągle reagowałam pozytywnie na jego dotyk.
-Mogłaś zawołać pielęgniarkę. Pomogłaby ci. - Odszedł ode mnie, by po chwili przyjść z wózkiem. 
- Usiądź, zawiozę cię. - Usiadłam i odetchnęłam z ulgą. 

   Po chwili staliśmy już przy inkubatorze Bethany. Patrzyłam na jej spokojny oddech w trakcie snu. Mogłabym patrzeć na nią przez cały czas.
   Wtedy poczułam dłonie Fabiana na moich ramionach. Czułam jego wzrok na sobie, więc spojrzałam na niego przelotnie. Nie mówiliśmy nic. Trwaliśmy w stałej pozycji i patrzyliśmy na małą. Jak ja chciałabym, by ona była jego. Chciałabym, by Bethany była nasza.
-------------------------------------------------------------------------------
Wiem, znów krótki, ale jakoś tak wena nie chce do mnie powrócić. Miałam w tym tygodniu go nie dodać, ale jest.
Niestety mam dla was informację. Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na bloga. Muszę skupić się na szkole, ponieważ w tym roku piszę egzaminy oraz na zdaniu prawa jazdy. Dlatego rozdziały mogą pojawiać się rzadziej i nie regularnie. Z tego względu proszę was o zrozumienie i cierpliwość. Nie kończę z blogiem ani o nim nie zapominam. Po prostu muszę przez jakiś czas poświęcić mu mniej czasu. Mam nadzieję, że zrozumiecie i nie opuścicie mnie zbyt szybko.

Dziękuje wam z całego serducha za tą wielką liczbę na liczniku odwiedzin *-*. Jesteście kochani. Gdyby nie wy na pewno te 55 rozdziałów by nie powstało. Kocham was mocno :*

Wasza Karen

sobota, 28 listopada 2015

[54] "Gdyby odeszła... "

MUZYKA
~Fabian~
   Wszedłem do sali w której leżała Nina. Jej serce biło, oddychała spokojnie ale mimo to wciąż spała. Stanąłem przy jej łóżku i przez chwilę obserwowałem ją. Wyglądała tak niewinnie i bezbronnie.
    Nie mogłem dłużej się powstrzymać, więc schyliłem się i delikatnie pocałowałem ją w czoło. Następnie usiadłem na pobliskim krześle, chwyciłem jej dłoń i zacząłem myśleć o rozmowie z lekarzem.
***
    Siedzimy na tym korytarzu od dobrej godziny i nie wiemy nic. Powoli zaczynam wariować. Nikt nie wyszedł i nie powiedział nam co z Niną czy z małą. Mówią, że zero informacji może być dobrą informacją. Nie dla mnie, nie w tej sytuacji gdy wiem, że wcześniej jej serce stanęło.
    Po kolejnych minutach lekarz wyszedł zdejmując z twarzy maseczkę. Wstaliśmy od razu. Nie musieliśmy zadawać pytań.
-Z dzieckiem wszystko w porządku. Jest tylko kilkudniowym wcześniakiem, ale krótki pobyt w inkubatorze wystarczy, byśmy byli w pewni, że może iść do domu.
-To dobrze. A co z Niną? - Nie wytrzymałem już.
-Tu sytuacja była trochę bardziej skomplikowana. Pacjenta była słaba, gdy rozpoczynaliśmy zabieg i źle zareagowała na narkozę. Akcja serca została zatrzymana na około jedną minutę. Niestety musieliśmy podać zamiennik narkozy. Jeszcze nigdy w takiej sytuacji te dwa leki nie były mieszane, więc nie wiemy jak Pani Martin zareaguje. Zrobiłem wszystko co mogłem i teraz musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż pacjenta się wybudzi.
-Gdzie ją przewieziecie? - Spytała Amber.
-Na osobną salę. Chciałby Pan zobaczyć dziecko? - Zwrócił się do mnie.
-Tak. - Ruszyłem za lekarzem zostawiając resztę w korytarzu. Doktor podał mi fartuch, który musiałem założyć na siebie. Następnie weszliśmy do sali. Leżało w niej kilka niemowlaków, lecz tylko jeden zwrócił moją uwagę.
   Podeszliśmy do jednego z inkubatorów.
-Gratuluje. Ma Pan silną, zdrową i piękną córkę. - Lekarz poklepał mnie po ramieniu. Przyjrzałem się małej. Spała sobie spokojnie, a jej drobniutka rączka lekko ściskała kawałek kocyka, którym była przykryta. Jej podobieństwo do Niny uderzyło mnie. Jej rysy twarzy były bardzo zbliżone do Martin, do tego miała jasne i krótkie włoski. Uśmiechnąłem się, gdy ujrzałem jak ziewa i znów zapada w sen. Była taka mała i słodka. Gdybym tylko miał pewność, że jest moja.
    Nie chciałem odchodzić od małej, ale była jeszcze jedna osoba, o którą martwiłem się równie mocno.
***

    Siedziałem na krześle trzymając dłoń Niny i byłem pogrążony we wspomnieniach. Martin zrobiła tyle dobrego, a ciągle cierpi, zbyt często jej życie jest zagrożone. Postrzał, porwanie, teraz poród. Na całe szczęście walczy, bo nie wiem co bym zrobił gdybym ją stracił. Tak wiem. Już po części ją straciłem z własnej woli, ale to mogę znieść. Przynajmniej mogę widzieć jej radość na zdjęciach, które Zack mi wysyłał, mogę w każdej chwili iść do niego z jakimś pretekstem, by ją ujrzeć. Gdyby odeszła... Nie. Nie będę teraz myślał w taki sposób. W tej chwili najważniejsze jest, że ona i dziecko żyją.

   Gdy pozostali weszli do sali czułem się dziwnie. Diler i Brie przez chwilę patrzyli na nasze splecione dłonie. Nina była nieprzytomna i prawdopodobnie nie czuła mojego dotyku, ale może przynajmniej wiedziała, że nie jest sama. Wiem, dziwnie to brzmi, ale wolę być przy niej niż ciągle o niej myśleć u siebie w mieszkaniu.
   Amber z Masonem natomiast od razu zaczęli wypytywać o małą i Ninę. Widocznie lekarz rozmawiał tylko ze mną.
   Nie miałem sił odpowiadać na te wszystkie pytania, ale oni mieli prawo wiedzieć. Byli przy Ninie gdy ja nie mogłem i boją się o nią równie mocno jak ja.

    Następnego poranka obudził mnie lekki uścisk dłoni. Oprzytomniałem natychmiast i zacząłem obserwować brunetkę.
-Bethany... - Szepnęła. - Gdzie... moje dziecko? - Mówiła cicho ciągle mając zamknięte oczy.
-Wszystko z nią w porządku.
-Chce ją zobaczyć. - Starała się otworzyć oczy, lecz widać było, że powieki ciągle jej ciążą.
-W tej chwili nie możesz. Jesteś za słaba.
-Chce ją.... - Nie dokończyła. Oddychała szybko jakby przebiegła maraton.
-Spokojnie. - Nacisnąłem przycisk przy jej łóżku by zadzwonić po pielęgniarkę. - Odpoczniesz, odzyskasz siły i zobaczysz ją.
-Nie pozwól im jej zabrać.
-Komu?
-Zajmij się nią. Nie mogą jej skrzywdzić.
-Nic jej nie będzie. - Nie rozumiałem o co jej chodzi. Kto miałby zabrać małą i zrobić jej krzywdę? Kto byłby aż takim barbarzyńcą, by krzywdzić takie małe dziecko.
-Obiecaj.... - Mówienie sprawiało jej trudność, lecz nie poddawała się. - Obiecaj, że ją ochronisz, że.... nie pozwolisz jej skrzywdzić. - Spojrzałem na jej lekko otwarte zmęczone oczy. Było w nich tyle smutku i błagania, że nie zastanawiałem się dłużej o co jej chodzi.
-Obiecuje. - Wraz z tym słowem zamknęła oczy, a jej serce nagle zaczęło słabiej bić. - Nina? - Dotknąłem jej policzka. - Nina! - Nie reagowała, a serce wciąż biło słabo. - Jasna cholera, gdzie ta pielęgniarka. - Nie czekałem dłużej. Po prostu wybiegłem z sali, by znaleźć jakiegoś lekarza.

   Znów siedzieliśmy na korytarzu i czekaliśmy.  Ta bezradność jest okropna. Chciałbym jej pomóc, ale jak? Gdybym tylko mógł zamieniłbym się z nią miejscami, by już nie cierpiała.
   Poczułem łzę spływającą po mojej twarzy. Starłem ją od razu i spojrzałem w inną stronę. Wtedy poczułem czyjeś dłonie na ramionach. Spojrzałem na tą osobę. Amber usiadła obok mnie i objęła mnie.
-Ostatnio nie zachowywałeś się fajnie, ale wiem, że ją kochasz. - Oddałem uścisk.
-Kocham ją jak nikogo do tej pory.
-Ona czuje to głęboko w sobie i wyjdzie z tego. Wyzdrowieje jak zawsze. - Siedzieliśmy tak chwilę. Bliskość przyjaciółki pomogła mi. Wiedziałem, że przez moje czyny każdy może się ode mnie odsunąć. Dobrze, że ktoś zna mnie na tyle, by w takiej chwili być przy mnie mimo wszystko.

    Po pół godzinie wyszedł lekarz.
-Możecie Państwo odetchnąć z ulgą. Jej stan już się ustabilizował. To co najgorsze jest już za nią. Teraz musi tylko odzyskać siły. - Odetchnąłem z ulgą. Na naszych twarzach pojawił się lekki uśmiech. Wszystko będzie dobrze.

   Z Amber i Masonem siedzieliśmy przy Ninie. Diler z Brie pojechali już, by przekazać informacje reszcie. Widziałem po blondynce, że jest już zmęczona.
-Amber, jedźcie do domu. Odpocznij trochę.
-Nie zostawię jej.
-Nie wyglądasz najlepiej, a to były ciężkie dwa dni. Musisz odpocząć. Chyba nie chcesz wylądować w szpitalu.
-Fabian ma racje. Kochanie wyśpisz się i przyjedziemy jutro. - Powiedział Mason kładąc blondynce dłonie na ramionach, jednocześnie lekko je masując. Amber spojrzała na swojego męża, na mnie, a na końcu na Ninę.
-Dobrze - powiedziała niechętnie - ale jutro przyjeżdżamy z samego rana.
-Przyjedziemy kiedy tylko będziesz chciała. - Pocałował ją i wyszli. Zostałem sam z Niną. Przyglądałem się jej dopóki powieki nie stały się ciężkie. Zasnąłem trzymając jej dłonie w swoich.
-------------------------------------------------------------------------------
Witam:)
Ten rozdział wyszedł mi taki sobie, ale jakoś dzisiaj mi nie szło pisanie... 

Miłego:)
Karen

sobota, 21 listopada 2015

[53] "Innego wyjścia nie widzę."

MUZYKA (dla nastroju polecam czytać przez cały rozdział)
~Fabian~
   Nieprzytomną Ninę położyłem na tylnym siedzeniu samochodu. Bałem się o nią jak cholera. Do tego wszystkiego Trevor. Pociągnąłem za spust przed nim. On albo Nina. Wybór był prosty. Zanim wyszedłem Luke powiedział, że mogę mieć przez to kłopoty. Mam to gdzieś. Ważne, że Nina żyje.
   Jechałem przez miasto przekraczając prędkość. W trakcie drogi Martin odzyskiwała przytomność. Wtedy tylko jęki bólu wydobywały się z jej ust. Starałem się ją wesprzeć mówiąc, że już niedługo, lecz w czym to mogło pomóc? Tak bardzo cierpiała, iż po chwili znów traciła przytomność lub po prostu była tak słaba, że nie reagowała na nic.
   Gdy dojechałem do szpitala, wziąłem ją na ręce i ruszyłem w kierunku recepcji. W tej chwili miałem deja vu. Już raz byłem w podobnej sytuacji. Gdy uratowałem Ninę z rąk Killersów. Wtedy straciła przez nich przytomność. Teraz z powodu stresu i strachu mogą wystąpić komplikacje.
   Krzyknąłem do jednej z pielęgniarek, by mi pomogła. Wtedy rozpoczęło się zamieszanie. Do korytarza przybiegł lekarz z kilkoma pielęgniarkami. Położyłem brunetkę na noszach i chwyciłem jej dłoń. Wtedy otworzyła oczy. Patrzyła prosto na mnie, uśmiechnąłem się lekko i potarłem jej wierzch dłoni kciukiem. To było niewiarygodne jak ból powoli zabierał z niej życie. Była blada i słaba, wolną rękę ciągle trzymała na brzuchu, a dłoń którą trzymałem prawie w ogóle nie ścisnęła mojej.
-Opiekuj się Bethany... - Mówiła prawie szeptem. - Jeśli coś mi się stanie... - Przerwałem jej.
-Nic ci nie będzie. Będziesz przy niej. - Biegłem przy noszach dopóki mogłem. Pielęgniarki zabroniły mi wejść do sali porodowej.
   Gdy drzwi zamknęły się za mną przetarłem twarz dłońmi. Dlaczego to wszystko musi się dziać? Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Amber.
 
   Po chwili cała ekipa była w szpitalu. Amber i Mason, Brie i Diler, Zack. Wszyscy czekaliśmy na jakieś wiadomości, które nie nadchodziły.
   Nagle drzwi od sali otwarły się i stanął w nich lekarz. Poderwaliśmy się wszyscy z krzeseł.
-Co się dzieje? - Spytałem.
-Czy któreś z was jest rodziną pacjentki? - Spytał doktor.
-My jesteśmy jej jedynymi bliskimi.
-W porządku. Nie chcę tracić czasu na ustalanie tego. Nie będę owijać w bawełnę. Sprawa wygląda poważnie. Stan Panny Martin jest poważny. Wody płodowe odeszły za wcześnie i nie stwierdziliśmy u pacjentki skurczy odpowiedzialnych za poród. Musimy przeprowadzić cesarskie cięcie inaczej dziecko może umrzeć. Niestety z tym także wiąże się zagrożenie dla pacjentki. Jest bardzo osłabiona i nie wiemy jak w tym stanie zareaguje na operację. Dlatego ktoś z Państwa musi podjąć ostateczną decyzję. - Spojrzeliśmy po sobie. Wzrok każdego spoczął na mnie.
-Wydaję mi się, że to Fabian powinien podjąć decyzję. - Spojrzałem na Amber. Jej oczy szkliły się od łez i opierała się na Masonie. Spojrzałem po reszcie. Nikt nie wyraził sprzeciwu.
-Dobrze. W takim razie jaką decyzję mam podjąć?
-Rozumiem, że wyraża Pan zgodę na operację? - Przytaknąłem. - Przykro mi, że muszę o to spytać, ale musimy mieć pewność. Gdyby wystąpiły jakiekolwiek komplikacje i musielibyśmy wybierać kogo mamy ratować? - Na te słowa zatkało mnie. Czy z Niną jest aż tak źle?
-Ta sytuacja jest aż taka zła? - Spytałem wciąż nie wierząc w to co powiedziałem.
-Nie. Po prostu wolę spytać teraz, ponieważ w trakcie zabiegu możemy nie mieć na to czasu. - Chciałem pomyśleć o tym chwilę, ale przecież nie mam o czym. Odpowiedź jest oczywista.
-Proszę ratować je obie. - Lekarz wziął głęboki wdech i skinął głową.
-Dobrze. - Powiedział, odwrócił się do nas plecami i zniknął za drzwiami sali porodowej. Teraz pozostało nam tylko czekać.

   Siedziałem na korytarzu czekając. Ciągła niewiedza dobijała mnie. Czas płynął wolno. Przez cały czas siedziałem na krześle zakrywając dłońmi usta. Czułem jak łzy zbierają się w moich oczach, więc patrzyłem w jeden punkt by je odpędzić. Kolejny raz bałem się o jej życie. Kolejny raz musiała wygrać. Innego wyjścia nie widzę.

   Po kolejnych minutach usłyszałem głośny dźwięk a nad salą zapaliło się migające światło. Podniosłem wzrok i ujrzałem małe zamieszanie. Do sali zaczęły wbiegać kobiety z jakimiś urządzeniami i materiałami. Wstałem i zatrzymałem jedną z nich.
-Przepraszam, co się dzieje?
-Akcja serca została zatrzymana. Przepraszam śpieszę się. - Nie czekała na moją odpowiedź. Wbiegła na sale i tyle ją widziałem. Natomiast moje serce wykonało niebezpiecznie słabe uderzenie. Zatrzymanie akcji serca? Nie... To nie może się zdarzyć. Nie znów.
   Usłyszałem szloch Amber. Spojrzałem na zebranych. Brie z Dilerem trwali w uścisku wspierając się na wzajem, natomiast Mason obejmował Amber starając się odrobinę ją uspokoić. Nie dam rady tutaj tak po prostu stać. Ruszyłem w kierunku drzwi do sali, w której była Nina.
-Fabian, nie wchodź tam. - Powiedział Diler podchodząc do mnie.
-Nie powstrzymasz mnie. Nie będę tutaj siedział bezczynnie gdy ona walczy. Pójdę do niej i będę przy niej.
-Od kiedy się nią przejmujesz?
-Diler. Nie teraz. - Powiedziała ostrzegawczo Brie i złapała go za rękę.
-Cały czas się o nią martwię.
-To dlaczego od niej odszedłeś? - Tym razem głos zabrała Amber. Mówiła cicho ciągle mając łzy w oczach.
-Musiałem. Zrobiłem to dla niej. - Nieustający dźwięk łamał mi serce. Nie czekałem na czyjąkolwiek odpowiedź. Po prostu wszedłem do środka.
Parę kroków dalej ujrzałem salę oddzieloną od korytarza szklaną ścianą. Nina leżała nieruchomo na łóżku, przykryta czymś niebieskim. Wokół niej lekarze i pielęgniarki robili co mogli, by przywrócić jej życie. Spojrzałem na monitor. Widniała na nim tylko ciągła linia...
-Co Pan tutaj robi? Proszę stąd wyjść. - Powiedziała pielęgniarka. Spojrzałem na nią.
-Tam jest... - Nie byłem w stanie mówić. - Muszę iść do niej.
-Nie może Pan.
-Pomogę jej. - Znów spojrzałem na brunetkę. Nic się nie zmieniło.
-Lekarze robią co w ich mocy, by jej pomóc. Musi Pan wyjść i czekać na zewnątrz. - Opierałem się, lecz po chwili zrezygnowany wyszedłem. Usiadłem ponownie na krześle, zakryłem dłońmi twarz i pozwoliłem łzom płynąć.

~Nina~
    To dziwne uczucie, gdy śpisz, ale wszystko czujesz. Teraz powinnam być w krainie Morfeusza i śnić. Zamiast tego nie mogłam się poruszyć, nie mogłam powiedzieć, że to co robią boli mnie. Byłam zbyt słaba by zrobić cokolwiek do tego dziwna rzecz w moich ustach uniemożliwiała mi to.
   Nagle ból zaczął słabnąć. Stałam się lżejsza, a po chwili byłam wolna. Przed oczami pojawił się obraz małego niemowlaka owiniętego w kocyk i głośno płaczącego. Moja śliczna Bethany...
Później ujrzałam Fabiana stojącego przed szklaną ścianą. Patrzył na mnie, a po jego policzkach spływały łzy.
   Opiekuj się Bethany. Moje słowa odbijały się echem w mojej głowie. Mam nadzieję, że jej nie opuści.
   Następnie ujrzałam moich przyjaciół stojących w korytarzu. Dziewczyny płakały, a chłopacy ich pocieszali. Wszyscy martwili się o mnie. Nie chciałam ich opuszczać. 
   Zamknęłam oczy, by do nich wrócić, lecz gdy je otworzyła byłam w zupełnie innym miejscu. Rozejrzałam się. Korytarz szpitalny z jednej strony był oświetlony, a w drugiej części panowała całkowita ciemność, która zbliżała się do mnie. Zaczęłam uciekać. Nie chciałam zostawić moich bliskich. Nie chciałam od nich odejść. Biegłam dość szybko, lecz nic to nie dało. Mrok otoczył mnie całkowicie.
---------------------------------------------------------------------------------------
Witam :)
Oto rozdział.
Jedna informacja. Nie wiem kiedy pojawi się następny. Ostatnio mam sporo na głowie i nie wyrabiam. Wybaczcie mi jeśli rozdział nie pojawi się zbyt szybko. Postaram się napisać go jak najszybciej ale nic nie obiecuje.

Kocham was mocno
Karen

czwartek, 19 listopada 2015

Informacja

Witam wszystkich :)
  Niestety ja bez rozdziału, ale za to z informacją.
   Ostatnio blog był chwilowo zamknięty dla was ponieważ robiłam drobne porządki. Jednym z najbardziej widocznych jest nowa zakładka CIEKAWA HISTORIA. Gdy zobaczycie dowiecie się o co w niej chodzi ;)
    Ostatnio myślałam odrobinę o rozwoju tego bloga. Chodzi mi oczywiście o was. Zastanawiałam się i pomyślałam, że mogłabym założyć osobną zakładkę specjalnie dla was. Już tłumacze o co mi chodzi. Przypuszczam, że jest wiele osób, które piszą, ale mają wiele powodów by nie publikować swoich prac. Niektórzy natomiast mają wiele pomysłów, ale nie wiedzą jak zacząć.
Eden i Forka nieświadomie podsunęły mi ten pomysł.
     Jeśli macie jakiekolwiek pomysły dotyczące tego bloga, zmiany w fabule typu ,, a ja napisałbym/napisałabym to tak'' lub ,,dodałbym/dodałabym jeszcze to'' lub rozwoju jakichś wątków piszcie na mój email, który znajduje się w zakładce KONTAKT. Wyślijcie na niego swoją pracę, a wtedy opublikuje ją w osobnej zakładce (przykładem może być właśnie zakładka "Ciekawa historia") :D
      Co wy na to? Chcecie bym zrobiła coś takiego czy lepiej zostawić tak jak jest?

Miłego
Karen

sobota, 14 listopada 2015

[52] "O co tutaj chodzi?"

~Nina~
   Kolejny grudniowy dzień, a za oknem zero śniegu. Gdyby nie niskie temperatury powiedziałabym, że zbliża się wiosna.
   Leżałam na kanapie z książką w ręku. Od kilku miesięcy mam tyle wolnego czasu, że nie wiem co z nim robić. Powoli zaczynałam mieć dość tego leniuchowania. Postanowiłam pójść na spacer. Jest ładna pogoda, trochę świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
   Wyszłam z salonu i udałam się w kierunku gabinetu Zacka. Zapukałam do drzwi, by po chwili usłyszeć jego głos.
-Proszę.  - Weszłam i usiadłam na fotelu. - Wszystko w porządku?
-Tak. Tak jak prosiłeś przyszłam ci powiedzieć, że wychodzę. - Jakiś czas temu obiecałam Brown'owi, że będę go informować o każdym moim wyjściu w celu zapewnienia mi bezpieczeństwa.
-Gdzie? - Oparł się na swoim krześle, a jego usta wykrzywił uśmiech.
-Poszłabym na spacer. Jest ciepło i mam dość ciągłego grzania kanapy.
-Chłopaki jeszcze nie wrócili. - Chyba zapomniałam wspomnieć, że za każdym razem gdy opuszczam ten budynek ma mi ktoś towarzyszyć. Akurat teraz męska część naszej grupy wybrała się na przejażdżkę.
-Doskonale wiesz, jacy oni są jeśli chodzi o samochody. Nie odejdę daleko.
-To nie ma znaczenia jak daleko będziesz. Musicie być bezpieczne. A co jeśli małej umyśli się wcześniej ujrzeć świat? - Jak zwykle troszczył się o mnie jak ojciec.
-Termin mam za około trzy tygodnie. Nic złego się nie wydarzy. Zack zrozum, że potrzebuje tego spaceru. - Po jego twarzy widać było, że walczy sam ze sobą, lecz po chwili pojawiła się rezygnacja.
-Dobra, ale odzywasz się co jakiś czas. Gdyby coś było nie tak od razu do mnie dzwonisz i nie idziesz za daleko.
-Tak jest, panie szeryfie! - Zasalutowałam mu i zaśmiałam się pod nosem. Nie zrozumcie mnie źle. Poważnie traktowałam ostrzeżenia i przestrogi Zacka, ale gdyby nie humor zaczęłabym myśleć dlaczego są tacy ostrożni, a wtedy z pewnością nie byłoby ze mną najlepiej.
    Ubrałam się odpowiednio do pogody i wyszłam. Promienie słoneczne delikatnie ogrzewały moją twarz, a śpiew ptaków dobiegał do moich uszu z pobliskiego lasu. Ruszyłam przed siebie polną drogą. Po chwili doszłam do granic lasu i usiadłam na ławce. Położyłam dłoń na brzuchu i przymknęłam oczy.
   Byłam taka szczęśliwa i spokojna, ale gdybym wtedy wiedziała co się stanie nigdy nie wyszłabym na zewnątrz.

MUZYKA

~Fabian~
   Dzisiejszego ranka rozpocząłem swój bieg nieco później niż zazwyczaj. Włączyłem muzykę i ruszyłem swoją stałą trasą. Melodia pozwoliła mi zachować stały rytm biegu i odwróciła moją uwagę od gangu. Tylko przez chwilę mój umysł był spokojny. Mimowolnie moje myśli skupiły się na Ninie. Każdy pomyślałby, że to co dzieje się wewnątrz mnie jest już nudne. W końcu co to za facet, który nie umie sobie poradzić z rozstaniem? Może i nie dawałem rady, lub po prostu tak reagowałem na to wszystko.
   Czy jest coś złego w tym, że facet kocha prawdziwie? Widocznie tak skoro wszystko jest przeciwko mnie. Gdybym pieprzył każdą napotkaną laskę, a następnego dnia kazałbym im spieprzać pewnie wszystko byłoby w porządku.
   Na te myśli zagotowało się we mnie i przyspieszyłem. Mijałem grupy ludzi, którzy zwracali uwagę tylko na swój nos. Biegnąc dalej przestałem ja zwracać na nich uwagę. Oczyściłem umysł i skupiłem się na biegu i melodii.
   Po kilkunastu minutach w słuchawkach rozbrzmiały dwa piknięcia po których nastała cisza. Zatrzymałem się. Wyciągając telefon z kieszeni zacząłem uspokajać oddech i serce mocno bijące w mojej klatce piersiowej. Otworzyłem wiadomość od prywatnego numeru.
Pamiętasz miejsce, w którym przygotowywałeś się po raz pierwszy do wyścigu? Zjaw się tam, a wszyscy będą cali.
                                                                   ~S. 
Scott. Wiedziałem doskonale o jakie miejsce mu chodziło. Takich rzeczy nigdy się nie zapomina. Skoro chce mnie widzieć, spełnię jego prośbę. Jednak teraz nie będę sam. Może tym razem mi się poszczęści i zakończę to wszystko raz na zawsze.

~Nina~
   Kolejny raz dałam się im złapać. Tym razem sprawa nie była taka prosta. Mieli broń a ja byłam w ciąży. Gdyby nie to, Scottowi nie udało by się mnie siłą wsadzić do tego samochodu i teraz nie siedziałabym na tylnym siedzeniu z przystawioną bronią. Jeden z Killersów siedział obok mnie i nie spuszczał ze mnie wzroku.
   Czy się bałam? Nie jestem pewna. Na pewno nie bałam się o siebie. Na pierwszym miejscu stawiałam bezpieczeństwo dziecka.
   Po kilkuminutowej jeździe poczułam dziwne łaskotanie w podbrzuszu. Pewnie mała wyczuła mój niepokój i zaczęła się ruszać. Pogłaskałam delikatnie miejsce, w którym ją czułam, a ona od razu odpowiedziała ruchem. Wyczułam pod dłonią jej małe paluszki.
   Nagle wpadłam na pewien pomysł.
-Muszę do toalety. - Powiedziałam nagle. Przykułam tym uwagę mężczyzn.
-Nie ma takiej opcji. - Odpowiedział szorstko Miller. A pomyśleć, że kiedyś mu ufałam.
-Słuchaj, jestem w ciąży. To nie takie łatwe jak ci się wydaje. - Ucieszyłam się, gdy mój głos nie załamał się ze strachu. Ryzykowałam. I to bardzo. Ale to była moja jedyna szansa.
   Scott wymienił z towarzyszem spojrzenie za pośrednictwem lusterka. Po kilku metrach zjechał na stację benzynową.
-Jason pójdzie z tobą. Nic nie kombinuj, bo nie skończy się to przyjemnie. - Powoli wysiadłam z samochodu czując kolejną fale dziwnego łaskotania, która minęła po kilku sekundach.
   Zostawiając Jasona przed drzwiami weszłam do toalety i zamknęłam drzwi na zamek. Dzięki luźniejszym ubraniom ciążowym nie zauważyli telefonu komórkowego spoczywającego na dnie mojej kieszeni. Wyjęłam go i wysłałam wiadomość do Zacka z najbardziej szczegółowymi informacjami jakie byłam w stanie napisać.
-Pośpiesz się. - Mężczyzna zastukał do drzwi przez co lekko podskoczyłam. 
-Jeszcze chwila. - Odpowiedziałam i kliknęłam przycisk wyślij. Wyciszyłam telefon dzięki, któremu może uda im się dowiedzieć gdzie jestem i schowałam go z powrotem do kieszeni. Jak gdyby nigdy nic spuściłam wodę, umyłam ręce i wyszłam.

   Po 20 minutach zatrzymaliśmy się przed jakimś dużym budynkiem. Wyglądem przypominał blok lub garaż. Moje serce zaczęło bić w zawrotnym tempie. Już raz byłam w podobnym budynku i wspomnienia z tym związane nie były przyjemne. Zwłaszcza jedno, które gwałtownie do mnie wróciło przypominając tym samym jak to jest być zgwałconą...
   Wysiadając, kolejny raz poczułam coś dziwnego w podbrzuszu. Tym razem to było ledwie zauważalne ukłucie bólu.
-Maleńka, nie przejmuj się mną. Żyj sobie spokojnie i nie reaguj na mój strach. Wszystko będzie dobrze. Nie możemy się teraz poddać. - Powtarzając ciągle te słowa w umyśle objęłam się w pasie w geście obrony i troski.
   Scott chwycił mnie za łokieć. Zdziwiłam się delikatnością w tym geście. Sądziłam, że użyje siły lub będzie mnie do czegoś zmuszać, a on po prostu dotknął mojego ramienia i zaczął prowadzić mnie do środka. Oczywiście przez cały czas czułam na sobie spojrzenie Jasona, który trzymał w dłoni naładowaną broń.
    Gdy weszliśmy do środka moim oczom ukazała się ogromna przestrzeń... Kolejny raz wypełniona samochodami. Następnie weszliśmy do pomieszczenia o wiele mniejszego. Tam usiadłam na zużytym już fotelu. To było dość dziwne. Nie pokonałam dużego dystansu, a byłam zmęczona.
-Teraz musimy tylko czekać. - Odezwał się Devon wchodząc do pomieszczenia. Zmarszczyłam brwi. O co tutaj chodzi?

    Siedzieliśmy w ciszy następnych kilkanaście minut. Byłam bardziej przerażona niż wcześniej. Ta cisza nie zwiastowała niczego dobrego, a do tego dziwne ukłucie pojawiło się dwa razy.
   Przymknęłam oczy i zaczęłam oddychać spokojnie i głęboko, by chodź trochę uspokoić szybkie bicie serca. Musiałam nad sobą zapanować, by nie zaszkodzić Bethany.
   Wtedy usłyszałam trzask drzwi i otworzyłam oczy. Devon i Scott wyszli zostawiając mnie z Jasonem. Ledwo słyszałam czyjeś głosy dobiegające z oddali, które zostały przerwane krzykiem Devona.
-Przyprowadź ja! - Na te słowa mężczyzna wstał i podszedł do mnie. Ze strachu zaczęłam odczuwać mdłości.
-Idziemy. - Wstałam powoli i ruszyłam w kierunku wskazanym przez Petera.
   Weszłam do tej ogromnej hali i zobaczyłam Fabiana stojącego przy Killersach. Z ręką na brzuchu stanęłam kilka metrów za Scottem. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. W oczach Ruttera ujrzałam szok i strach. Obserwował mnie uważnie sprawdzając każdy detal mojej skóry.
-Nic jej nie jest. - Na dźwięk tego głosu przeszła mnie gęsia skórka. - Tym razem nie zostawiono nas sam na sam. - Trevor przechodząc obok mnie, mrugnął do mnie i stanął z mojej lewej. Zostałam otoczona. Z każdej strony stał jeden z nich. Nie miałam możliwości ucieczki.
-Wypuście ją. - Gniewy głos Fabiana pomógł mi się trochę uspokoić. Zawsze jego barwa głosu wpływała na mnie kojąco.
-Spokojnie. Jeśli będziesz postępować tak jak należy ona wyjdzie stąd cało.
-Czego znów chcecie?
-Jednej bardzo ważnej rzeczy. Spokoju. - Zmarszczyłam brwi. Więc zostałam porwana... znów. Przetrzymywano mnie. Narażono życie mojego dziecka. I to wszystko z powodu spokoju?
   Zassałam nagle powietrze czując już wyraźny ból w podbrzuszu. Nie dobrze. Nina uspokój się. Obok mnie od razu pojawił się Scott chwytając mój łokieć.
-Wszystko w porządku? - Spytał szeptem, gdy Fabian był zajęty rozmową z Devonem.
-Nie jestem pewna. - Byłam tak przejęta tym co czułam, że nawet nie zauważyłam zmiany postawy Millera.  
   Po kilku głębszych wdechach ból odszedł. Scott podszedł do Pierca, coś mu powiedział i wrócił na miejsce. Rozmowa ucichła i każdy spojrzał na mnie. Nie martwiono się o mnie długo. Wszyscy, z wyjątkiem Ruttera, odwrócili wzrok tak szybko jak na mnie spojrzeli.
-To jak. Umowa stoi? - Powiedział Devon.
-Jaka umowa? - Odważyłam się spytać.
-Zostawiamy cię w spokoju pod warunkiem, że policja nie będzie więcej stawać nam na drodze. - Kolejny raz byłam kartą przetargową. Mogłam się tego domyślić.
-Ewentualnie możesz zając się swoją pracą, a ja zajmę się Niną i naszym dzieckiem. - Trevor objął mnie w pasie i chciał pocałować w policzek, lecz skrzywiłam się i odsunęłam od niego. - Nie masz na to ochoty? No tak to pewnie przez te hormony. - Złożył pocałunek na mojej dłoni. Kątem oka ujrzałam jak Fabian zaciska dłonie w pięści. W myślach błagałam, by zareagował, by zrobił coś. Jednak on stał w jednym miejscu, patrząc na mnie i zaciskając dłonie tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie.
-Co ty na to by Nina została ze mną. W końcu urodzi moje dziecko, a ty przecież masz Savane to co ci za różnica z kim będzie Nina. - Trevor za pomocą spojrzenia rzucił Fabianowi wyzwanie. Nie wiem jak to możliwe, ale gniew był wyraźny u nich obu.
-Nie bądź taki pewny co do dziecka. Nigdy nie pozwolę na to by została z tobą. - Fabian zrobił jeden mały błąd, który ,,przełączył guzik'' Trevora zmieniając go z niebezpiecznego w cholernie niebezpiecznego i nieprzewidywalnego.
-Zdradziłaś mnie? - Spojrzał prosto w moje oczy. Przeraziłam się. W tej wersji znałam do zbyt dobrze. Był taki po śmierci rodziców, gdy nie postępowałam zgodnie z jego słowami. Zamykał mnie wtedy w domu tłumacząc się moim bezpieczeństwem.
-Trevor. - Głosie Devona, przywołującego go do porządku, był silny, lecz nie zmienił postawy mężczyzny. Wciąż patrzył tylko w moje oczy.
-Trevor, my nie jesteśmy razem. - Starałam się powiedzieć to najspokojniej jak tylko potrafiłam. Mimo to mój głos załamał się pod koniec zdania. Zauważyłam, że Scott przybliżył się do mnie.
   Wtedy stało się coś czego obawiałam się przez cały czas. Kolejna fala bólu zaatakowała mnie. Tym razem nie było to łaskotanie czy lekkie ukłucie. Ból był silny i wyraźny. Wykrzywiłam się, zamknęłam oczy i położyłam dłoń na brzuchu. Maleńka trzymaj się, proszę cię.
-Usiądź. - Głos Millera dotarł do mnie. Doprowadził mnie do kanapy, na której usiadłam. Ból osłabł, lecz wciąż był wyczuwalny.
-Trevor, do jasnej cholery, uspokój się. Nie taka była umowa. - Devon był wściekły. - Wynoś się stąd.
-Nigdzie nie idę. Skoro ona nie chce być ze mną, nikt nie będzie jej miał. - Ujrzałam jak zza paska Hill wyjmuje broń i celuje prosto we mnie. Każdy zesztywniał. Spojrzałam na Fabiana. Poruszył ustami mówiąc mi, że wszystko będzie dobrze. Miałam taką nadzieję.
-Wstawaj. - Trevor zażądał.
-Daj spokój. Widzisz, że nie... -Zaczął Scott lecz nie skończył.
-Wstawaj! - Z trudem stanęłam na nogi czując się coraz gorzej. Miller stanął obok podtrzymując mnie.
-Trevor weź się w garść. - Devon starał się przemówić mu do rozumu, lecz ja wiedziałam że jest już za późno. Hill długo stał na granicy. Dzisiaj ją przekroczył stając się nieobliczalnym szaleńcem.
-Trevor, ona będzie twoja. - Powiedział spokojnie Fabian rozpraszając przy tym mężczyznę. Ból stawał się coraz gorszy. Cichy jęk wydobył się z moich ust przez co Rutter spojrzał na mnie wzrokiem pełnym przerażenia.
-Co powiedziałeś? - Blondyn stanął do mnie plecami, a jak całym ciężarem oparłam się na Scott'cie. Coraz trudniej było mi stać.
-Jeśli jej nie zabijesz, zostanie z tobą. - Histeryczny śmiech Hilla rozbrzmiał w moich uszach.
-Teraz jest już na to za późno. Zdradziła mnie. - Znów odwrócił się do mnie twarzą i podniósł dłoń, w której trzymał broń. - A mogło być takk pięknie. - Zamknęłam oczy, przygotowując się na rozprzestrzeniający się palący ból. Nie musiałam długo czekać na strzał. Drgnęłam na dźwięk wystrzału, lecz nic nie poczułam. Otworzyłam oczy, otępiała ze strachu nie czułam już nic, i zobaczyłam Trevora leżącego na podłodze z plamą krwi na koszuli.
   Fabian szybko do mnie podszedł i objął mnie.
-Już wszystko w porządku. - Usłyszałam dźwięk policyjnych syren, a po chwili usłyszałam głos Zacka i reszty Mastersów. Wtedy wszystko do mnie dotarło. Z każdą minutą ból był coraz silniejszy, coraz trudniej utrzymywałam otwarte oczy. Fala gorąca przeszła przez moje ciało, a przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamki. I wtedy to poczułam.
-Fabian... - Powiedziałam słabo, wciąż stojąc wtulona w ciało mężczyzny. - Wody mi odeszły. - Brunet spojrzał na mnie. Gdy podszedł do nas Zack coś mu powiedział. W tym czasie skurcze stały się nie do zniesienia. Rutter wziął mnie na ręce, a mnie ogarnęła ciemność.
--------------------------------------------------------------------------------
Następny rozdział - poród.

Wasza
Karen

  

niedziela, 8 listopada 2015

Korekta [51] "Takiej rodziny życzyłabym każdemu."

~Fabian~
   Zmęczony po całym dniu opadłem na łóżko. Kolejny dzień poszukiwań za mną. Od dobrych 3 miesięcy (lub może nawet dłużej, już sam nie wiem) szukam Killersów. Nieźle się ukrywają. Mamy początek grudnia. Do tego czasu zdążyłem przeszukać wszystkie możliwe hale na terenie miasta jak i poza nim. Zdążyłem spotkać kilku świadków, którzy potwierdzali miejsce ich pobytu, ale gdy wchodziłem było pusto. Zawsze byli jeden krok przede mną. Zachowywali się tak jakby doskonale znali nasze plany, ruchy i taktyki. Owszem mieli przeszkolonego policjanta po swojej stronie, ale po działaniach Scotta wyrzuciliśmy go z systemu, by nie miał do niego dostępu.
   To wszystko nie mieściło się w mojej głowie. Jakim cudem przestępcy mogą mieć takie szczęście. Powoli zaczynałem wierzyć, że mają po swojej stronie szatana co jest kompletnie niedorzeczne. Zmęczonemu człowiekowi dziwne rzeczy potrafią przyjść do głowy.
   Jednak nie tylko dziwne. Za każdym razem gdy przeszukiwałem sale myślałem o Ninie. Wierzyłem, że z każdym tropem jestem coraz bliżej powrotu do niej. Co jakiś czas Zack dzwonił do mnie mówiąc mi co u niej lub wysyłał mi jej zdjęcie. Dzięki temu przynajmniej w pewien sposób byłem blisko brunetki.
   Po powrocie małżeństwa z podróży poślubnej widziałem się z Masonem w robocie i kilka razy twarzą w twarz. W pracy jak to w pracy. Nie ma czasu, by spokojnie porozmawiać, a gdy była do tego okazja widać było, że brunet nie był chętny do opowiadania o Martin. Za każdym razem gdy poruszałem ten temat był wyraźnie zmieszany. Nie dziwiłem mu się, ani nie mam do niego pretensji. Obiecał Ninie dotrzymanie tajemnicy i chroni ją w ten sposób przed niepotrzebnym stresem, który mógłby jej zaszkodzić. Jednak jestem jego przyjacielem i widać, że chciałby o wszystkim powiedzieć.
   A co z Savaną? Wiem tylko tyle, że stara się pozbierać po stracie dziecka i przechodzi rehabilitacje. Nie mam z nią kontaktu, nie wiem gdzie jest ani jak sobie radzi. Wiem tylko to co powiedział mi lekarz, gdy do niego poszedłem po jej wypisie.
   Z tego wszystkiego zaczęła boleć mnie głowa. Ostatnio mam sporo na głowie i jest mi potrzebna niezła dawka snu. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie los uśmiechnie się od mnie, dorwę Killersów i będę mógł wrócić do Niny.

~Nina~
   Pewnie każdy zastanawia się jak się czuję. No cóż. Wyglądam jak wieloryb. W końcu to już 8 miesiąc. Wiele kobiet martwi się o to jak wrócą do formy po porodzie. Ja nawet o tym nie myślę. Cieszę się, że Bethany jest zdrowa. To imię pojawiło się w moim śnie. Może to dziwne, ale uznałam że będzie idealne dla mojej malutkiej dziewczynki.
   A jak się czuję? Są dni lepsze i gorsze. Mała nie daje o sobie zapomnieć. Często kopie i strasznie się wierci przez co nie śpię najlepiej. Do tego praktycznie wszystko mnie boli, ale nie narzekam. Termin porodu wypada na 4 stycznia, więc to już nie długo gdy będę mogła ją ujrzeć i objąć.
   Coraz częściej moje myśli wracają do Fabiana. Nie zaprzeczę. Tęsknie za nim i brakuje mi go, ale moje serce wciąż pamięta jego czyny. Chciałabym by w tym czasie był przy mnie, ale kim bym była gdybym go zmuszała do bycia z kimś z kim nie chce być. Podjął decyzję. Wie kto da mu szczęście, a ja nie mam zamiaru mu go odbierać.
   Nasi zakochańce żyją w najlepsze. Amber z Masonem wrócili z Włoch wypoczęci. Streścili nam cały swój pobyt pomijając gorące momenty tej podróży. Niestety musieli wrócić do normalnego trybu życia. Amber awansowała na kierownika działu mody, a Mason dostał premię w pracy.
   Oczywiście drugą parą jest Brie i Diler którym też się powodzi. Kłócą się jak najwięksi wrogowie, ale godzą się w wielkim stylu. Zazwyczaj ten ich "styl" słychać u mnie w pokoju. Dlaczego pokój Dilera musi być za ścianą?
   A Zack jak to Zack. Zajmuje się papierkową robotą. Ostatnio coraz rzadziej wychodzi ze swojego pokoju. Chcieliśmy mu pomóc z robotą, ale nie chciał tego. Mówi, że poradzi sobie z tym sam i że nie musimy się martwić. Czasami mam wrażenie, że coś ukrywa przed nami. Po prostu... martwimy się o niego.
   Teraz, leżąc na łóżku, zdałam sobie sprawę, że jestem szczęściarą. Owszem spotkało mnie w życiu wiele złego, ale mam przy sobie ludzi, których kocham, którzy kochają mnie. Każdy mówi, że rodziny nie da się wybrać. Ja swoją wybrałam. Ci ludzie są niesamowici, są gotowi w każdej chwili rzucić wszystko i biec ci z pomocą. Wysłuchają cię nawet wtedy gdy mówisz od rzeczy, doradzą, ale i też powiedzą co myślą w danej sytuacji. Nie oszukują się i zawsze można na nich liczyć. Takiej rodziny życzyłabym każdemu.
---------------------------------------------------------------------
Witam :)
   Na sam początek małe objaśnienia. Pewnie zastanawialiście się co oznacza ostatni rozdział. No cóż. Pozwoliłam Eden i Force zaimprowizować. Jak widać niezła historyjka wyszła :D Tamten rozdział jest genialny no ale niestety ten jest tym prawdziwym (wybaczcie dziołszki ale tak musi być).
   A skoro mowa o tym rozdziale. Jest inny. Postanowiłam przyspieszyć trochę akcję. Gdybym tego nie zrobiła strasznie by to się ciągło i każda część prawie wyglądałaby tak samo.
   Przepraszam, że wyszło tak krótko, ale nie mam weny. Nie wiem co jest grane, ale dziś pisałam troszkę na siłę, by wyrobić się na czas. Mam nadzieję, że nie wyszła z tego jakaś wielka katastrofa...

Miłego :)
Karen

poniedziałek, 2 listopada 2015

[51] "ZA KAZDA CHWILE Z TOBA ODDALBYM, TO CO NAJDROZSZE MALENKA"

Nina szła sobie korytarzem. I nagle zobaczyła gacie w kwiatki. A w nich Direra i żuciła mu się na szyję szlochając. Waliło od niego serem a nie ziemniakami. Kartofle to on miał w gaciach. Takie jędrne i okrągłe.
- Oh mój Dilerze!
Kiedy cię wącham to myślę o serze
Oh mó Dilerze
Kiedy widzę twe ziemniqaki to nie wierzę  
Możemy zbudować razem serową wieżę 
  Diler się zawstydził, aż mu gacie spadły. Nina zarumieniła się i wydała z siebe okrzyk. Diler też zabrzmiał jak waleń niczym słoń morski.
Jego zie,mniaczek wyglądał niczym fretka?
  Nagle naszą egzynstencję przerwał kotofretkofabian.
Skoczył na nich i krzykną
- ZOSTAW JĄ TY CWELUUUU
I miałknął jak delfin.
Nina użyła glana depcząc go soczyście. Aż została po nim jmokra plama. Jednak nagle z jego wn ętrza zaczeły wyskakiwać młode fretki i małe Fabiaciątka.
Wspięły się po nodze Dilera smyrając go po ziemniakach. Diler zaczą się śmiać tak mocno ze upadł na stos ziemniaków na którym leżał kotofretkofabian.
Nina westchnęła i rzuciła się na nagie, umięśnione ciało adonisa Dilera i zaczęła tańczyć break dance. A fretki obok również dołączyły do niej w szamańskich plonsach odśpiewując modły ku Papie Ziemniaku.
  I ku objawieniu wszystkich pojawił się papież który tańczył taniec hula podśpiewując.
- ZA KAŻDĄ CHWILĘ Z TOBĄ ODDAŁBYM TO CO NAJDROŻSZE MALEŃKA!!
Na stypę przyszły jeszcze kury ubrane z bikini.

piątek, 30 października 2015

[50] "Wyjdziesz z tego."

~Fabian~
    Zaraz po wyjściu ze szpitala udałem się do samochodu i ruszyłem w kierunku budynku policji. W mojej głowie ciągle brzmiały słowa lekarza. Przykro mi. Nie mogliśmy już nic zrobić. Jednak musiałem wyrzucić je z mojej głowy. Mam adres kryjówki Killersów i mam zamiar go wykorzystać. Czas zakończyć tą ich głupią zemstę na mnie przez wykorzystanie Niny.

   Po kilkunastu minutach zmierzałem w kierunku drzwi prowadzących do gabinetu Smitha. Nie kłopotałem się z pukaniem.
-Mam adres ich kryjówki. - Powiedziałem wchodząc. Luke podniósł wzrok znad dokumentów i ściągnął swoje okulary.
-No nareszcie. Przygotuj się. Zbiorę chłopaków i jedziemy. - Komendant sięgnął po telefon i zaczął spokojnym głosem wydawać rozkazy. Ja wziąłem głęboki oddech i udałem się do szatni, by odpowiednio się przygotować. Za niedługo skończy się to całe piekło i będę mógł wrócić do Martin i nadchodzącego dziecka.

   Pół oddziału specjalnego ruszyło w kierunku podanego adresu. Nigdy nie wiadomo czego się spodziewać, więc przygotowaliśmy się na wszystko. Siedziałem w pierwszym samochodzie i z każdą sekundą czułem się coraz dziwniej. Miałem na sobie kamizelkę kuloodporną, kask i odpowiednie okulary. Do tego miałem spore zapasy broni i amunicji. Czułem się jakbym szedł na wojnę, a nie na nieświadomy niczego gang. Owszem byli niebezpieczni i nieobliczalni, ale ta cała amunicja to już chyba lekka przesada.
   Po chwili dojechaliśmy na miejsce. Zajęliśmy wyznaczone pozycje i stopniowo zaczęliśmy wchodzić do środka. Byłem w pierwszej grupie i po przekroczeniu wejścia ujrzałem sofę, fotele, stolik, telewizor... Większość rzeczy, które każdy z nas ma w domu, jednak nikogo nie zastaliśmy. Dałem znać reszcie, że mogą wchodzić po czym ruszyłem dalej. Następne pomieszczenie stanowiło prowizorkę sypialni. Ubrania były porozwalane po podłodze, a pościel na łóżku wyglądała jakby ktoś niedawno z niego wyszedł. Rozejrzeliśmy się i tutaj też nie znaleźliśmy niczego ciekawego. Wróciliśmy do głównego pomieszczenia, gdzie czekała na nas reszta oddziału.
-I co? - Spytałem.
-Nigdzie ich nie ma. - Powiedział jeden z policjantów.
-Sprawdzał ktoś garaże?
-Tak. Pusto. Nie ma nigdzie żadnych samochodów.
-To wygląda jakby odeszli w pośpiechu. Resztki jedzenia, ubrania. Na pewno nie wiedzieli, że przychodzimy? - Na słowa Willa ogarnęła mną wściekłość. Jak można mieć takiego pecha? Chociaż raz mogłoby coś pójść po mojej myśli. RAZ. Czy to tak wiele?
Zdjąłem kask i kominiarkę i rzuciłem to przed siebie klnąc przy tym pod nosem.
-Znajdę ich. Choćbym miał poświęcić na to resztę życia. Znajdę ich. Na pewno zostawili coś co powie mi gdzie pojechali. - Powiedziałem bardziej do siebie niż do zebranych. Nie musiałem jednak powtarzać tych słów, które oddział wziął jako polecenie. Podzieleni zaczęli przeszukiwać hangar szukając jakichkolwiek informacji na ich temat.

~Devon~
   Siedziałem przy łóżku Savany cały czas. Nigdy nie sądziłem, że moja kochana młodsza siostrzyczka znajdzie się w takiej sytuacji. Nie chcę wiedzieć jak zareaguje na...
-Devon... - Blondynka powiedziała cicho poruszając przy tym lekko palcami.
-Jestem przy tobie. - Chwyciłem jej dłoń.
-Pić. - Głos miała słaby i zachrypnięty. Podałem jej wodę przez słomkę. Wzięła kilka łyków. - Co się stało? - Spytała po chwili.
-Miałaś wypadek. Jechałaś busem i samochód osobowy w niego w jechał. Dokładnie w tym miejscu, w którym ty siedziałaś. Od tamtego momentu byłaś nieprzytomna.
-Jak długo?
-Tydzień. - Dokładnie tydzień temu miał miejsce wypadek. Po pojawieniu się Ruttera w szpitalu kazałem moim kumplom zmienić miejscówkę, bo policja zbyt często kręciła się wokół mnie. Jak to mówią ' przezorny zawsze ubezpieczony '.
-I co ze mną? - Patrzyła na mnie tymi swoimi oczami przepełnionymi bólem.
-Wyjdziesz z tego. - Uśmiechnąłem się. Dobrze, że nie pytała o dziecko, bo nie wiem jak mam jej to przekazać.
-Co z dzieckiem? - A tak dobrze szło. Spuściłem głowę i patrzyłem na nasze złączone ręce. Rutter zdecydowanie zapłaci za to wszystko przez co Savana musi teraz przejść. - Devon? Co z dzieckiem? - Zaczęła szybciej oddychać.
-Uspokój się. Teraz musisz odpoczywać, więc proszę cię nie przemęczaj się.
-Odpowiedz na moje pytanie. - Nie ustępowała.
-Gdy przeprowadzali operację dziecko było już martwe. - Powiedziałem najszybciej i najspokojniej jak tylko umiałem. Ten szok i ból widoczny na jej twarzy łamał mi serce. Jako brat powinienem ją chronić, ale w tej sytuacji nie wiedziałem jak mam to zrobić.
   Momentalnie w jej oczach pojawiły się łzy, a dłonie powędrowały na brzuch. Nie wiedziałem co zrobić, by ją pocieszyć więc tylko gładziłem jej dłonie. Przez chwilę cicho łkała, lecz później zaczęła głośno płakać. Dłonie zaczęły jej drżeć, a z gardła wydobywały się ciche jęki rozpaczy i bólu. Zadzwoniłem po pielęgniarkę, by pomogła jej się uspokoić. W jej stanie taki stres nie był dobry.
-Chcę stąd wyjść. Muszę się przejść. - Powiedziała nagle.
-Savana, byłaś w ciężkim stanie. Nie możesz...
-Ale muszę! - Uniosła głos i wykrzywiła się z bólu. Wciąż była poobijana i miała połamanych kilka żeber, lecz nawet to nie powstrzymało jej przed odrzuceniem kołdry z nóg.
-Savana proszę cię. - Chwyciłem jej twarz w dłonie i zmusiłem by spojrzała na mnie. - Wiem, że cierpisz, ale dopiero co się obudziłaś. Nie możesz wstawać i się przemęczać. Jeśli to ci pomoże to mogę ci obiecać, że Rutter zapłaci za to co ci zrobił.
-A co niby on miał wspólnego z tym wypadkiem? Przecież po naszej rozmowie od razu wyszedł.
-To przez niego miałaś ten wypadek. To przez niego to wszystko cię spotkało. Gdyby nie pojawił się w twoim życiu do niczego by nie doszło.
-Pojawił się w moim życiu przez ciebie! - Mimo wyraźnego wyczerpania krzyczała, a jej słowa zraniły mnie. Wtedy do pomieszczenia weszła pielęgniarka. Podszedłem do niej i powiedziałem co się dzieje. Kiwnęła głową i wyszła po leki uspokajające.
   Gdy odwróciłem się w stronę łóżka zobaczyłem jak Savana wstaje z niego i po chwili upada. Podbiegłem do niej szybko.
-Mówiłem ci byś nie wstawała. Jesteś jeszcze za słaba. - Podniosłem ją i położyłem na szpitalnym łóżku. Gdy odsunąłem się od niej ujrzałem szok w jej oczach. - Sav co się dzieje?
-Ja... ja nie czuję nóg. Nie mogę poruszyć stopami. Devon ja nie czuje nóg! - Zaczęła mocniej płakać i panikować.
   Mimo ogarniającego mnie szoku usiadłem obok niej i objąłem ją.
-Ciiii. Spokojnie. - Zacząłem głaskać ją po włosach. - Wszystko będzie dobrze. - Wtuliła się we mnie.
-Jak ma być dobrze skoro nie mogę stanąć na nogi? - Cała trzęsła się od płaczu.
   Pielęgniarka nareszcie przyszła z lekami które wstrzyknęła do kroplówki. Z każdą minutą Savana coraz bardziej się uspokajała, aż zasnęła. Oswobodziłem ją ze swojego uścisku, położyłem i chwilowo odetchnąłem, by się uspokoić. Gdy byłem pewny, że przez najbliższy czas blondynka nie obudzi się, wyszedłem z pokoju i ruszyłem w stronę gabinetu lekarza, by dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.

   Zapukałem do odpowiednich drzwi.
-Proszę. - Usłyszałem męski głos i otworzyłem drzwi. - Dzień dobry. Zapraszam. - Usiadłem na fotelu. - O co chodzi?
-Chciałbym zapytać o moją siostrę Savane Pierce. Wybudziła się i... mówi że nie czuje nóg. Może mi Pan powiedzieć dlaczego?- Doktor odetchnął głęboko.
-Z ostatnich badań wynika, że kręgosłup został nieznacznie uszkodzony. Gdy Pana siostra dojdzie do siebie będzie potrzebna rehabilitacja, która ustabilizuje wszystko. Proszę się nie martwić i uspokoić siostrę. Jej aktualny stan jest chwilowy. Pani Savana w pełni wróci do zdrowia.
---------------------------------------------------------------------------
Witam :)
   Na wstępie przepraszam was, że tak długo musieliście czekać na rozdział, ale szkoła w pełni zajęła mój czas.
Od razu chcę wam powiedzieć, że od poniedziałku będę chodzić na kursy prawa jazdy i w domu będę dopiero ok. 21:00, więc nie wiem kiedy pojawi się następny rozdział. Postaram się wstawić go w następny weekend, ale nic nie obiecuje. Wybaczcie mi i bądźcie cierpliwi. Na pewno nie zapomnę o rozdziale, bo kilka osób skutecznie mi o nim przypomina :)
  

Miłego
Karen



wtorek, 20 października 2015

[49] "Savana jest w szpitalu."

~Fabian~
   Rankiem obudziłem się z bólem głowy. Wczoraj nie wypiłem dużo, ale whisky mocno działa na moją głowę.
   Przy kawie włączyłem telefon i zobaczyłem kilka nieodebranych połączeń od Luke'a.
-Czego on znowu chce? - Spytałem sam siebie wybierając jego numer. Odebrał po kilku sygnałach.
-Rutter. No nareszcie. Co się wczoraj z tobą działo? - Usłyszałem rozgniewany głos szefa.
-Cześć. Ciebie też miło słyszeć o poranku.
-Przestań żartować. Sprawa jest poważna. - Pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie, to że z Niną jest coś nie tak, ale od razu uspokoiłem się, bo wtedy to Zack dzwoniłby do mnie.
-Co jest tak pilne?
-Savana jest w szpitalu.
-Co?! Jak to?
-W nocy jechała busem, w którego wjechał samochód osobowy. Jest w ciężkim stanie.
-W którym jest szpitalu?
-Rutter teraz jest już za późno byś tam jechał. Wczoraj miałeś szanse dopóki Devona nie było, ale nie odbierałeś. Teraz Pierce nie rusza się od niej na krok. Ma gdzieś czy go zgarniemy czy nie. Nawet sam powiedział, że pójdzie z nami jeśli pozwolimy mu zostać przy siostrze dopóki nie wydobrzeje.
-Mam to gdzieś. Muszę się dowiedzieć co z nią... co z dzieckiem, więc powiedz mi do którego szpitala ją zawieźli. - Po chwili sprzeciwu usłyszałem nazwę szpitala. Nie zwlekając ani chwili dłużej ogarnąłem się i wyszedłem.

    Idąc szpitalnym korytarzem przypomniałem sobie jak niosłem tędy nieprzytomną Ninę. Wtedy byłem wściekły na Trevora, ale też przerażony. Teraz... To dość dziwne. Nie czułem strachu, byłem w miarę spokojny. Nie mówię, że jestem obojętny na ludzkie cierpienie. Martwię się o Savanę, ale... Ciężko jest mi określić to co w tej chwili czuję. Najwyraźniejsze emocje są względem mojego dziecka, o które strasznie się boję.
   W recepcji pielęgniarka powiedziała mi gdzie mam iść. Będąc kilka metrów od odpowiedniej sali ujrzałem Devona siedzącego na korytarzu. Miał spuszczoną głowę, twarz zasłonił dłońmi. Gdy podszedłem bliżej spojrzał na mnie i od razu zerwał się z miejsca.
-Co ty tutaj robisz? - Syknął.
-Przyszedłem sprawdzić co z Savaną.
-Nic ci do tego. - Był wściekły, ale pierwszy raz widziałem jak jego twarz wyraża ból. Czas, by prawda ujrzała światło dzienne.
-Savana ze mną ma dziecko. - Powiedziałem i czekałem na jego reakcję. Na początku pojawił się szok. Później wszystko zaczęło mu się układać.
-Ty skurwysynie! Mało ci? Najpierw zabiłeś ojca Scotta, później wpakowałeś mnie za kraty. - Kipiał złością. Chwycił moją koszulę i popchnął mnie na ścianę. - Z moją siostrą też musiałeś się zabawiać. Co, Nina przestała dostarczać ci atrakcji w łóżku? A może w końcu cię odrzuciła, gdy jej też zrobiłeś bachora. - Czułem jak gniew zaczynał rozprzestrzeniać się po moim ciele, lecz wiedziałem że to nie jest moment na to.
-Słuchaj. - Strzepnąłem jego dłonie z koszuli. - Też ogromnie cieszę się z naszego spotkania - powiedziałem z sarkazmem - ale teraz jest ktoś ważniejszy. - Spojrzałem w kierunku sali. Nagle Devon zmienił się o 180 stopni. Z jego twarzy zniknął gniew, został zastąpiony smutkiem i troskom. Jego ciało rozluźniło się i miałem wrażenie, że stał się mniejszy. W jednej chwili całe życie z niego uszło.
-Chcesz o niej coś wiedzieć? Droga wolna, ale nie licz, że cokolwiek usłyszysz ode mnie lub, że pozwolę ci tutaj siedzieć. Masz szczęście, że nie jestem w nastroju, bo zająłbyś miejsce Savany. - Po tych słowach wrócił na miejsce, usiadł we wcześniejszej pozycji i zastygł w bezruchu.

MUZYKA
   Z pomocą pielęgniarki znalazłem lekarza, który zajmuje się Savaną. Wszedłem za nim do gabinetu i usiadłem na białym krześle.
-Jest Pan ojcem dziecka, tak? - Chciał upewnić się lekarz.
-Tak. Proszę mi powiedzieć co z Savaną i dzieckiem.
-Pani Pierce jest w ciężkim stanie. Musieliśmy przeprowadzić operację, by powstrzymać krwotok wewnętrzny. Jest kilka złamań. Obawiamy się, że mogło dojść do uszkodzenia mózgu w wyniku silnego uderzenia, ale o tym przekonamy się dopiero gdy pacjentka odzyska przytomność. Nie będę Pana oszukiwał. Następne 48 godzin zdecyduje czy pacjentka przeżyje. - Ten ogrom informacji, był dla mnie szokiem jednak nie usłyszałem tej, o którą teraz bałem się zapytać.
-Doktorze, a co z dzieckiem? - Lekarz głośno wypuścił powietrze i spuścił głowę, by po chwili znów spojrzeć na mnie.
-Przykro mi. Nie mogliśmy już nic zrobić. - Patrzyłem w jeden punkt nie wiedząc co zrobić. Bo jak mam się zachować po utracie dziecka? Niestety nie trzeba mnie już informować co się wtedy czuje. Ta nadzieja na ujrzenie osóbki, która powstała dzięki tobie... zniknęła. Czułem wszystko, a zarazem nic. Chciałem wszystko rozwalić, a jednocześnie nie miałem na to sił. Głęboko we mnie pojawiło się sumienie. Przecież to przeze mnie Savana wyszła z domu. Po naszej rozmowie miała wypadek. To przeze mnie to dziecko umarło. Gdybym mógł cofnąć czas...
-Naprawdę mi przykro. - Lekarz wstał, położył dłoń na moim ramieniu i wyszedł, a ja wciąż siedziałem tak jak wcześniej. Ciągle patrzyłem w to samo miejsce. Nie ruszyłem się nawet gdy poczułem łzy płynące po mojej twarzy.

   Gdy doszedłem do siebie postanowiłem zobaczyć Savane. Skorzystałem z okazji, że Devon gdzieś zniknął i wszedłem do jej sali. Leżała nieruchoma na łóżku, podłączona do tych wszystkich kabli. Była blada, a jej twarz była naznaczona zadrapaniami, siniakami i szwami. Już raz widziałem Ninę w podobnym stanie. Ten jeden raz był wystarczający. Do tego myśl, że dziecko zmarło, a Savana walczy o życie... To zdecydowanie za wiele. Blondynka nie ma szczególnego miejsca w moim sercu, ale czy przy rannym przyjacielu też pozostajemy obojętni? Nie sądzę. Dlatego nie mam zamiaru udawać, że mam w dupie co się z nią stanie, bo tak nie jest.
   Podszedłem do łóżka i obserwowałem kobietę. Delikatnie zakryłem jej dłoń swoją.
-Pewnie i tak mnie nie słyszysz, ale co mi szkodzi spróbować. Proszę cię, wybacz mi, bo ja nigdy nie będę w stanie wybaczyć sobie, że nasze dziecko odeszło przeze mnie.
--------------------------------------------------------------------------------------
Witam :)
Ze względów umowy ( na którą nie wyraziłam zgody) dodaję rozdział, by uzyskać jutro notatki. Niezłą mam przyjaciółkę nie ma co :P
A teraz tak na poważnie. Nie wiem jak wy, ale ja prawie ryczałam pisząc to, więc teraz muszę się ogarnąć bo inaczej nie będę w stanie nic zrobić...

Miłego
Karen


niedziela, 18 października 2015

[48] "Ten wieczór będzie wolny od zmartwień."

~Fabian~
   Od Savany przyjechałem prosto do domu. Tak. Do mojego domu, w którym mieszkałem z Niną. W którym przeżyliśmy tyle wspaniałych chwil. W którym powiedziałem jej, że odchodzę i z którego brunetka wyprowadziła się. Teraz to miejsce znów świeciło pustkami.
    Nie zastanawiając się podszedłem do barku i wyjąłem z niego whisky i nalałem alkohol do szklanki z lodem. Usiadłem na fotelu i pociągnąłem spory łyk. Poczułem przyjemne pieczenie w gardle. Oparłem szklankę na czole i zacząłem myśleć. -Savana wie o wszystkim, Nina jest w ciąży, a Killersi ją obserwują. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne. Muszę skontaktować się z Lukiem i jak najszybciej ich złapać, by nie zrobili krzywdy Ninie. - Odsunąłem szklankę od siebie i zacząłem przyglądać się trunkowi w niej. - Nieźle. Zaczynam mówić sam do siebie. - Wypiłem całą zawartość naczynia po czym uzupełniłem je jeszcze raz. 
   Pijąc kolejny łyk usłyszałem dźwięk swojego telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz.
-O nie. Luke nie dziś. - Odrzuciłem połączenie i wyłączyłem telefon. Tego wieczoru upije się w cztery dupy i będę mieć wszystko gdzieś. Chodź raz nie chcę przejmować się wszystkim i myśleć o każdym. Ten wieczór będzie wolny od zmartwień.

~Nina~
   Wiesz jak to jest, gdy stoisz w tłumie ludzi i nikt nie słyszy twojego wołania o pomoc? Ja właśnie znalazłam się w takiej sytuacji. Stałam na środku zatłoczonego placu i błagałam przechodzących ludzi, by mi pomogli, bo... Mój brzuch zniknął. Był całkowicie płaski. Płakałam i prosiłam, by pomogli mi odnaleźć moją córeczkę, lecz nikt mnie nie słyszał. Każdy przechodził obojętnie, zajmując się swoimi sprawami. Praca, kariera i pieniądze. To było najważniejsze dla tych ludzi. Coraz głośniejszy hałas zaczął mnie otaczać. Rozmowa, krzyki i ruch uliczny. To było nie do zniesienia.
   Ogarniająca mnie bezradność była coraz większa. Z braku sił upadłam na kolana i zakryłam twarz dłońmi, by świat nie widział łez matki, która utraciła swoje dziecko.  
   Nagle wszystko ucichło. Podniosłam wzrok i ujrzałam las. Rozejrzałam się i jedyne co widziałam to drzewa. Ich korony były tak gęste, iż w pełni zasłaniały niebo. 
   Spojrzałam przed siebie i w oddali ujrzałam czyjąś sylwetkę. Zmrużyłam oczy, by lepiej widzieć i ujrzałam mężczyznę z dzieckiem na rękach.
-Bethany... - Powiedziałam nieświadoma swoich słów i szybko wstałam. Przyjrzałam się jeszcze raz. Mężczyzna był dość daleko, lecz wyraźnie widziałam małą dziewczynkę, którą trzymał na swych rękach. Zaczęłam biec w jego kierunku. 
    Będąc już wystarczająco blisko ujrzałam twarz mężczyzny. Zwolniłam i uśmiech od razu pojawił się na moich ustach. Jednak szybko znikł gdy za plecami bruneta pojawił się Devon. W dłoni trzymał błyszczący przedmiot.
-Fabian! - Krzyknęłam do bruneta, lecz nie słyszał mnie. Jego uwaga w pełni była skupiona na naszej córce. Znów zaczęłam biec. Biegłam ile tylko miałam sił. Nie zwracałam uwagi na wystające korzenie i kamienie. Liczyło się tylko bezpieczeństwo mojego dziecka i Fabiana.  Z każdym następnym metrem coraz trudniej łapałam oddech, lecz nie miałam zamiaru się poddać. Ciągle krzyczałam imię Ruttera. Na marne. Devon był coraz bliżej. Zaczął podnosić ostry przedmiot.
-Nie! - I wtedy Devon gwałtownie opuścił rękę. 

    Podniosłam się gwałtownie słysząc własny krzyk. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i odetchnęłam z ulgą.
-To był sen. To był tylko sen.
-Nina co się dzieje? - Usłyszałam głos Brie w ciemności, którą po chwili rozjaśniła lampka nocka.
-Nic takiego.
-Przecież krzyczałaś. - Usiadła obok mnie na łóżku i chwyciła moją dłoń.
-To był tylko zły sen. Przepraszam, że... - Przerwałam nagle i wzięłam głęboki oddech. Z moich ust wydobył się cichy dźwięk.
-Nina, nie strasz mnie. Co się dzieje? - Brie nie ukrywała już swojego zaniepokojenia. Położyłam dłoń na brzuchu i lekko go masowałam.
-Poruszyła się. - Mój wzrok utkwiony był w miejscu, w którym poczułam ruch.
-Mała? - Blondynka rozluźniła się gdy chwyciłam jej dłoń i położyłam na brzuchu. Kolejny raz poczułam ruch tym razem wyraźniejszy i mocniejszy. Uśmiechnęłam się i wzruszyłam. - No no. Przeczuwam zbuntowaną krew. Nieźle się kręci. - Brie także się uśmiechnęła.
   Wtedy do naszego pokoju wszedł (to delikatnie ujęte, bardziej pasuje wbiegł) Diler z kapciem w ręku.
-Nie ruszaj... - Rozejrzał się. - Co się dzieje? Słyszałem krzyk, ale widzę, że nic się nie dzieje.
-Sytuacja opanowana. A po co ci ten but? - Brie wstała i spojrzała na niego.
-To moja broń na ewentualnego bandytę. - Stanął pewnie.
-Ty mój bohaterze. Całe szczęście, że nikogo tutaj nie było. Nie chciałabym być w skórze tego bandyty, który dostałby tym kapciem. - Blondynka zaśmiała się i przytuliła Dilera.
-Tylko to miałem pod ręką. - Zaśmiałam się. - Powiecie mi skąd ten krzyk?
-Miałam zły sen. - Przymknęłam oczy pod wpływem kolejnego ruchu dziecka. - Diler usiądź na chwile obok mnie. - Zrobił to o co go poprosiłam. Jego dłoń także położyłam na brzuchu. Spojrzał na mnie zdziwiony, lecz po chwili zrozumiał co chciałam mu pokazać.
-Nie powiem. Będzie miała ciężką nogę w samochodzie.
-Diler! - Dzięki nim mój sen odszedł w zapomnienie a na ustach pojawił się uśmiech.
-Oj wiem, jest za młoda na wyścigi, ale pewnego dnia.... - Brie przerwała mu.
-Dobra dobra. Pozostaw te swoje plany na później. Jest 4 w nocy. Idź spać a rano wszystkim opowiesz czego będziesz uczyć małe dziecko. Z pewnością będą z ciebie dumni.
-Tak sądzisz?
-No oczywiście. - Brie mrugnęła do mnie, dając mi znać że myśli zupełnie inaczej. Starałam się powstrzymać śmiech.
-Ciesze się, że we mnie wierzysz.
-Zawsze. - Diler pocałował delikatnie Johnson i wyszedł. Blondynka opadła na łóżko - Musiałam się z nim zgodzić. Nie wytrzeźwiał w pełni i nie dałby nam spokoju gdybym się z nim nie zgodziła. - Gdy byłam pewna, że brunet mnie nie usłyszy wybuchłam śmiechem.
-Nina. - Brie poszła w moje ślady. - Przestań.
-Chciałabym. Chyba hormony zaczynają buzować. - Śmiałyśmy się dobre 10 minut. Gdy uspokoiłyśmy się położyłyśmy się spać. Jednak ja przez pewien czas nie mogłam zasnąć. Położyłam się na boku, ręką obejmując brzuch. W głowie ciągle słyszałam jedno imię, które wypowiedziałam we śnie. Bethany...
---------------------------------------------------------------------
Niespodzianka :)
Sama jestem zaskoczona, że tak szybko napisałam ten rozdział. Widocznie choroba służy mojej wenie :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, bo mi, przyznam szczerze, bardzo.

Miłego
Karen