piątek, 22 kwietnia 2016

[70] "Czy Lucas ma rację?"

~Nina~
   Rankiem obudziłam się mając Bethany leżącą na mnie. Spojrzałam w bok. Po Fabianie nie było śladu.
   Delikatnie położyłam małą obok i wstałam z łóżka narzucając na siebie szlafrok. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam przy stole. Piłam gorący napój, patrząc przed siebie i myśląc. O Trevorze, Fabianie, Bethany, pracy i całej reszcie. Ostatnio mam zdecydowanie zbyt wiele na głowie.
   Dziś mam iść do pracy, ale chyba nie jestem w stanie po wczorajszych wydarzeniach. Do tego nie chcę zostawiać Beth gdy wiem, że mnie potrzebuje.
    Gdy ruszyłam w kierunku zlewu, by wstawić tam kubek ujrzałam białą kartkę na stole. Dlaczego ja nie zauważyłam jej wcześniej? Wzięłam kartkę do ręki i zaczęłam czytać.

Przepraszam, że zostawiam was same, ale osobiście chcę dopilnować, by Jack na długo trafił za kratki. Tym razem nie pozwolę im, by ciągle zakłócali wasze spokojne życie.
                                                          Fabian

   Nie wiem już co mam o nim myśleć. Powiedziałam mu, by trzymał się od nas z daleka, ale on robi zupełnie odwrotnie.
   Nie chcę okłamywać samej siebie. Cieszę się, że chce spędzać czas z Beth, a ja mam wtedy okazję ich obserwować i to jak został na noc... Te drobne rzeczy powodują mętlik w mojej głowie.
   Nie. Nie będę o nim myśleć. Zajmę się czymś co odwróci moją uwagę. Automatycznie pomyślałam o pracy i Davidzie. Przy nim czuję się swobodnie.
   Chwyciłam za telefon i wybrałam jego numer. Po kilku sygnałach usłyszałam jego zaspany głos.
-Nina? Stało się coś?
-Nie. Obudziłam cię? - Spytałam patrząc jednocześnie na zegarek. Było kilka minut po 5. Na pewno spał.
-Nie. I tak miałem wstawać. - W słuchawce usłyszałam jego ciche ziewnięcie, które chyba próbował ukryć.
-Przepraszam cię. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest dopiero 5 rano.
-Nic się nie stało. Więc dlaczego mam zaszczyt słyszeć twój głos o poranku? - Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech.
-Mogłabym przez ten tydzień dostać urlop lub jeśli to nie jest możliwe chociaż pracować w domu?
-A skąd taka prośba?
-Bethany wciąż nie doszła do siebie po tym ptaku, a do tego wczoraj do domu wtargnął Trevor.... - Uświadomiłam sobie co mówię, gdy było już za późno.
-Co?! Nic wam nie jest? Mam do was przyjechać? - W moich dokumentach istniała wzmianka o programie ochrony świadków, więc przy rozmowie kwalifikacyjnej powiedziałam David'owi drobne rzeczy, które nie miały znaczenia, ale gdy zaczęliśmy spędzać więcej czasu razem powiedziałam mu o Trevorze i o tym co mi zrobił. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale czasu już nie cofnę.
-Nic nam nie jest i nie musisz przyjeżdżać. Niepotrzebnie o nim wspomniałam.
-Dobrze, że o tym powiedziałaś. Przynajmniej wiem, że muszę mieć na was oko. A pracą się nie przejmuj. Wyślę dziś do ciebie Lucas'a z dokumentami, którymi miałaś się zając dziś, a z resztą sobie poradzimy.
-Dziękuje. To wiele dla mnie znaczy.

   Po południu oglądałyśmy z Bethany bajki, gdy ktoś zapukał do drzwi. Mała przestraszyła się i od razu przytuliła do mnie.
-To tylko mój kolega z pracy. Już nikt cię nie skrzywdzi.
-Dobrze. - Powiedziała i niepewnie się ode mnie odsunęła. Pocałowałam ją w czoło i ruszyłam w kierunku drzwi. Moim oczom ukazał się Lucas z białą teczką w ręku.
-Cześć, jak się trzymasz? - Spytał wchodząc do środka.
-Jakoś... - Blondyn wysłał w moim kierunku ciepły uśmiech i zwrócił się do Bethany.
-Witaj mała. Co tam oglądasz ciekawego?
-Spongeboba.
-To ta kwadratowa gąbka z gadkami?
-Lucas! - Zbeształam go starając się nie zaśmiać. Jednak ta scena rozśmieszyła Beth.
-No co? Muszę przecież poznać dziecięce trendy bajkowe.

    Siedzieliśmy z Lucasem przy stole pijąc herbatę, gdy nagle blondyn zmienił temat naszej rozmowy.
-Wpadłaś w oko naszemu szefowi. - Słysząc jego słowa prawie zadławiłam się napojem.
-Co? Skąd ten pomysł?
-Proszę cię... Nie mów, że tego nie widzisz.
-Niby czego?
-Na serio tego nie widzisz... Spójrz jak nasz kochany Middleton pozwala ci pracować w domu kiedy tylko masz ochotę podczas gdy inni dostają za takie coś opieprz. Wątpię, żeby przyjeżdżał do każdej z pracownic, by sprawdzić co u niej i na pewno nie chodzi z każdym pracownikiem na kolację, bo chyba by mu to wieczność zajęło.
-Gadasz jakieś brednie. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi.
-Nina ile ty masz lat? Mogę się założyć... - Lucas rozejrzał się po pomieszczeniu i ściszył głos - że mu staje jak cię widzi.
-No wiesz! Przestań. - Zaczęłam chichotać.
-Dobra, dobra. A co z Fabianem?
-A co ma z nim być? Jest tak jak było. Mieszka obok i odwiedza czasem Beth.
-Ja ci mówię, że on nie podda się tak łatwo.
- Jeśli zaraz wyskoczysz mi z tekstem, że "tak podpowiada ci twoja gejowska intuicja" to dostaniesz patelnią.
-Hej! Mojej gejowskiej intuicji w to nie mieszaj, choć ma ogromne znaczenie w tej sprawie... ale mniejsza z nią. Podobasz się naszemu szefowi, a drugi brunecik będzie cię dłuugo "odwiedzał" - Zaakcentował ostatnie słowo, dając mi do zrozumienia że widzi w tym głębszy sens. Do tego szeroki uśmiech zawitał na jego twarzy, a ja nie mogłam się powstrzymać, by go nie odwzajemnić.
   Ale... Czy Lucas ma rację?

   Lucas wyszedł, a godzinę później prawie skończyłam swoją pracę z dokumentami. Postanowiłam wykorzystać moment, że Beth jeszcze śpi i zaczęłam sprzątać dom. Założyłam słuchawki, włączyłam muzykę i wzięłam się do pracy.
   Po chwili zaczęłam odkurzać. Nagle poczułam czyjeś dłonie na pasie. Odskoczyłam od kogoś i pisnęłam wyjmując słuchawki z uszu. Serce biło mi jak oszalałe. Spojrzałam na tajemniczą osobę i kamień spadł mi z serca.
-Ale mnie wystraszyłeś. - Położyłam dłoń na klatce piersiowej czując pod palcami bijące szybko serce.
-Przepraszam. Dzwoniłem, wołałem cię lecz nie reagowałaś, więc podszedłem. - Powiedział David uśmiechając się.
-Chyba chcesz żebym zawału dostała. Jejku... - Wzięłam kilka głębszych wdechów, by opanować adrenalinę płynącą w moich żyłach.
-Hej... - Mężczyzna podszedł do mnie niebezpiecznie blisko i położył swoje dłonie na mojej talii. - Nic wam nie grozi. - Mówiąc to patrzył prosto na mnie. Jego błękitne oczy były pełne ciepła, troski i bezpieczeństwa.
-Słuchaj... wiem, że to co powiem będzie nie na miejscu, ale gdy wspomniałaś o Trevorze... - Nie chciałam by kontynuował rozmowę o nim. Już nigdy więcej nie chcę słyszeć tego imienia.
-Proszę cię... - Szepnęłam. David zaczął się do mnie przysuwać. Oparłam swoje dłonie na jego ramionach.
-Pozwól mi dokończyć. - Mówił prawie szeptem, lecz momentami przebijała się jego barwa głosu przez co przechodziły mnie dreszcze. - Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu jako przyjaciele, ale gdy dowiedziałem się o Trevorze... Poczułem coś.... Wiedziałem, że chcę cię chronić. Proszę cię tylko byś mi na to pozwoliła. - Nasze czoła stykały się, czułam jego miętowy oddech na twarzy.
-Ja nie... - Nie byłam w stanie poprawnie się wysłowić. Dawno nie czułam się tak jak w tej chwili. Przez ostatnie lata brakowało mi czułości i bliskości, które dał mi David.
-Wiem. Sporo przeszłaś. Rozumiem, że możesz potrzebować czasu na to wszystko, ale pozwól mi chociaż spróbować zająć jego miejsce w twoim sercu. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Momentami brakowało mi słów, nie widziałam otoczenia wokół mnie. David mówił słowa, które pragnęłam usłyszeć od jakiegoś czasu z ust kogoś innego. Niestety...
   Odruchowo ścisnęłam jego ramię. Nie miałam pojęcia co zrobić. Jednak David uznał to jako znak zgody. Jego twarz była coraz bliżej mojej, a usta prawie się stykały. Po kilku sekundach złączył je w pocałunku, a ja czułam się przyjemnie ale jakoś inaczej. Jego usta były ciepłe i delikatne, ale wydawało mi się to takie inne. Jego dłonie nie błądziły po moich plecach tylko obejmowały mnie w talii. Jego usta nie atakowały mnie namiętnie tylko muskały delikatnie.
    On nie jest Fabianem...
   Delikatnie odsunęłam się od niego czując się odrobinę niekomfortowo, ale zarazem przyjemnie. Wewnątrz mnie walkę toczyło wiele sprzecznych emocji. Odsunąć się od niego czy bardziej się w niego wtulić? Powiedzieć mu, że to wszystko nie ma sensu czy spróbować?
-Wszystko w porządku? - Spytał odrywając mnie od moich myśli.
-Tak. - Uśmiechnęłam się. Przysunął mnie bliżej siebie. Objęłam go w pasie i cieszyłam się uczuciami ciepła i bezpieczeństwa jakie mi zapewniał, starając się nie myśleć...

   Przed godziną 17 kończyliśmy przygotowywać obiado-kolację. Ja kroiłam sałatkę, David smażył frytki i kawałki kurczaka, Beth układała serwetki, a Oskar biega między naszymi nogami. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Odłożyłam nóż, gdy odezwał się David.
-Ja otworzę. - I podszedł do drzwi. Kontynuowałam krojenie sałatki, gdy usłyszałam krzyk Beth.
-Tata! - Spojrzałam na nią biegnącą w kierunku Fabiana stojącego w drzwiach.
-Hej brzdącu. Jak tam? - Wziął ją na ręce. Był u nas może z trzy razy, a zdobył serce Beth w 100%. Przerwałam krojenie, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Przepraszam, że wpadam bez uprzedzenia, ale chciałem sprawdzić jak się czują moje księżniczki. - Bethany zaczęła się śmiać, gdy zaczął ją łaskotać, a ja zamarłam z powodu doboru jego słów. Dlaczego teraz?
-Nic się nie stało. - Wymusiłam sztuczny uśmiech i wróciłam do krojenia sałatki.
-Tatusiu może zjes z nami? - Spytała Beth. Fabian spojrzał na mnie. Pokiwałam twierdząco głowom, bo co innego miałam do wyboru. Nie chciałam odsuwać małej od ojca.
-Dobrze, ale mam coś dla ciebie. - Brunet podarował córce dużego misia, a po chwili zniknęli w salonie.
-Nie sądziłem, że gdy mówiłaś o Fabianie, miałaś na myśli Ruttera. - Powiedział David, gdy oni zniknęli na schodach.
-Chwila... znacie się?
-Tak. W dzieciństwie chodziliśmy do jednej klasy. - Byłam mocno zdziwiona. Dlaczego wszystko musi mieć ze sobą jakieś powiązanie.
    Wtedy kolejny raz rozproszył mnie dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Po godzinie 17.
-Na śmierć zapomniałam, że dzisiaj Diler z Brie mieli przyjść na kolację. Możesz podać do stołu? Ja otworzę drzwi. - Powiedziałam do Davida.
-Jasne. - Widziałam po jego oczach, że czuje się niezręcznie w zaistniałej sytuacji. Wcale mu się nie dziwię. Ja nie czuje się lepiej.
-Heeej! - Powiedziałam otwierając drzwi. - Zapraszam.
-Co tak ładnie pachnie? - Spytała Brie rozglądając się po pomieszczeniu. Jej wzrok spoczął na Davidzie. - A to kto? - Szepnęła, gdy Diler pomagał jej ściągnąć lekki płaszcz. Od kiedy z niego się taki dżentelmen zrobił?
-To... Mój szef... - Jej oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia, ale nic nie powiedziała. Gdy przyswoiła sobie przed chwilą usłyszane informacje uśmiechnęła się i pokiwała głową na znak aprobaty.
-Witaj mała. - Powiedział Diler.
-Skończ już z tą małą. - Uśmiechnęłam się podchodząc do niego i jak zwykle przytulając się do niego.
-Nigdy. - Zaczął się śmiać, gdy w ramie w ramię szliśmy już do jadalni. Przedstawiłam ich sobie i zawołałam Beth z Fabianem. I tak zaczęliśmy kolację. O dziwo upłynęła nam w przyjemnym towarzystwie. Oczywiście Oskar zajmował główne miejsce między nami.

   Po kolacji zaczęłam sprzątać, rozmawiając jednocześnie z gośćmi. David uparł się, że mi pomoże, więc razem szło nam szybciej. Dodatkowo Bethany także była chętna do sprzątania. Była taka radosna i roześmiana, że nie miałam serca jej odmawiać. Poprosiłam ją, by poukładała garnki w szafce. Polecenie wykonywała bardzo starannie dopóki nie chwyciła w swoje drobne rączki patelni. Zaczęła chichotać i uciekać z nią. Zaczęłam ją gonić co przyniosło jeszcze więcej śmiechu.
    Po kilkunastu sekundach zatrzymała się za małym stolikiem w salonie, a ja stałam na prosto niej.
-Bethy oddaj patelnie. Ona nie jest do zabawy. - Mówiąc to uśmiechałam się przez cały czas.
-Nie eee. - Do moich uszu dotarł kolejny jej chichot.
   Za kanapą ujrzałam skradającego się Dilera, który w bezpieczny sposób chciał odebrać małej naczynie. Jednak nie skończyło się to dla niego zbyt dobrze. W momencie, w którym był wystarczająco blisko Beth, mała odwróciła się, zamachnęła się patelnia i oczywiście przez przypadek go trafiła. Jej wzrost był jaki był, więc trafiła w jego czuły punkt.
   W momencie zderzenia z gardła Dilera wydobył się cichy pisk, a my próbowaliśmy zachować powagę.
-Skarbie... - Zaczęła Brie, której przerwał mały chichot którego już nie mogła powstrzymać. - Dobrze się czujesz?
-Taaak. - Pierwszy raz słyszałam tak wysoki głos u mężczyzny. To zdecydowanie przewyższyło szalę. - Dajcie mi... chwilkę. - Brunet koślawym krokiem ruszył do pokoju obok, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
-Mamusiu, co stało się wujkowi?
-Nic takiego skarbie. - Wciąż śmiejąc się zabrałam jej patelnie i obie dołączyłyśmy do rozbawionego towarzystwa.

-Dziękujemy za naprawdę mile spędzony wieczór. - Powiedziała Brie, gdy razem z Dilerem mieli już wychodzić.
-Ja też dziękuje. Diler mam nadzieję, że doszedłeś już do siebie. - Z blondynką wymieniłyśmy spojrzenia i zaczęłyśmy się śmiać.
-Ha ha bardzo śmieszne.
-No oczywiście. - Brie pocałowała go w policzek, jeszcze raz pożegnali się i ruszyli w kierunku swojego domu.
-Ja też będę się już zbierać. - Powiedział David po chwili. - Dziękuję za wszystko. - Podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek, po czym wyszedł. Całą scenę widział Fabian, który rozmawiał o czymś z Beth.
-Bethy czas do kąpieli. - Powiedziałam podchodząc do nich.
-Muszę?
-Tak.
-A tata może pójść ze mną?
-A o to już musisz spytać jego. - Uśmiechnęłam się i ruszyłam do kuchni znając już jego odpowiedź. Gdy ja zajęłam się brudnymi naczyniami oni ruszyli na górę.

~Fabian~
   Razem z Bethany poszedłem na górę, by ją umyć.
   W trakcie kolacji i po niej zauważyłem jak David patrzy na Ninę i zachowuje się w stosunku do niej. Całą podstawówkę chodziliśmy do jednej klasy i to było dość dziwne widzieć go w towarzystwie Niny po tak długim czasie. Do tego brunetka chyba była zadowolona z jego obecności.
   Napuściłem trochę wody do wanny, Beth do niej weszła i zacząłem ją myć bawiąc się z nią przy tym w gąbczaste łodzie podwodne.
   Nagle mała spoważniała i zaczęła obserwować powoli znikającą pianę.
-Hej... co się stało? - Spytałem.
-Kochasz moją mamusię? - Milczałem przez chwilę nie wiedząc jak czterolatce mam to wyjaśnić.
-Tak. Kocham ją. I ciebie też. Już nigdy was nie zostawię.
-Trzymam cię tatusiu za słowo. - Beth chwyciła moją twarz w dłonie, pogładziła moje policzki i z uśmiechem na twarzy wróciła do "łodzi podwodnej"

~Nina~
   Gdy posprzątałam w kuchni ruszyłam na górę, by sprawdzić jak idzie Fabianowi. Jednak zatrzymałam się przed drzwiami łazienki, gdy usłyszałam słowa Beth.
-Kochasz moją mamusię? - Fabian milczał przez chwilę.
-Tak. Kocham ją. I ciebie też. Już nigdy was nie zostawię. - Jego słowa całkowicie zbiły mnie z tropu. Przecież dwukrotnie wybrał Savanę, to dlaczego ciągle miałby mnie kochać? Może powiedział to tylko po to, by nie smucić małej? A co jeśli jednak mówił prawdę?
-Trzymam cię tatusiu za słowo. - Nie zaglądałam już do łazienki. Ruszyłam prosto do swojej sypialni.
-----------------------------------------------------------------------------------------
  Witam ;)
   Jejku.... nareszcie koniec. Dawno nie napisałam tak długiego rozdziału. Pisałam go dzisiaj dobre 4 godziny jak nie więcej i jestem z niego mega dumna. Mam nadzieję, że wam także się spodoba :)
  
   Ostatnio nie zrobiłam czegoś co powinnam zrobić dawno temu. DZIĘKUJĘ WAM. Dziękuję każdemu kto wszedł na tego bloga choćby na minutę. Dzięki wam zaszłam tak daleko i jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu. Kocham was :*

   A teraz zwrócę się bezpośrednio do fanów Fabiny. Pewna bardzo utalentowana dziewczyna w jednym z komentarzy napisała mi adres bloga, na którym pisze tłumaczenie. To jest coś pięknego BLOG. Tylko nie pomyślcie, że robię to by pomóc jej w.... no nie wiem.... np. zdobyciu większej ilości wyświetleń. Nie. Robię to, bo uważam, że warto polecić taki blog. Tłumaczenie wcale nie jest łatwe, a tej dziewczynie wychodzi to idealnie:)

Miłego
Karen

Ps. przepraszam za ewentualne błędy, ale jest już na prawdę późno i moje oczy odmawiają posłuszeństwa.

wtorek, 19 kwietnia 2016

[69.05] Doznania Kotofretkofabiana

Kotofretkofabian po wielkim sercowym problemie z Niną poszedł się najebać w trupa w krzakach. Nawalony obudził się z wielką kurą w jajcarskim nastroju. Kotofretkofabian jako puchate leniwe i bardzo głupie zwierze wpadł na genialną myśl.
"A gdyby z tej kury zrobić pomidorową?" - pomyślał i pobiegł w stronę farmy ziemniaków w poszukiwaniu czerwonej zdobyczy.
       Niestety nie udało mu się kopytkować niczym zwinna gazela, gdyż złapała go Savana trzymając w ręku wielką patelnię. Lubiła testować różne zabawy na pupilku, wliczając w to bicie patelnią i wiązanie do krzesła i oblepianie pijawkami.
Kotofretkofabian aż poczuł ekstazę na samą myśl. Uwielbia ten stan gdz pijawki wbijaja si w jego kuper. Ale przecież był głodny. Spragniony zupy pomidorowej przeszskoczył Savane, zdzielając ją ogonem w ryj i pobiegł heeeeeen przed siebie.
Jednak jego plany szlag trafił. Poczuł ogromną potrzebę i pognał w kierunku najbliższego toy toya. Jako kulturalne zwierze pierw zapukał ale nie zaczekał na odpowiedź. Wparował do srodka, usiadł wygodnie na Gienisławie, gdy nagle poczuł że coś jest nie tak. Gieniu był wyjątkowo ciepły.
Obejrzał się a tam NINA.
- KOTOFRETKOFABIAN TY CWELUUUUUUUUUU - krzyknęła i zdzieliła go papierem w ryj.
Wtem niczym ninja pojawił się Diler by uratować swą ukochaną z łapsk tego zboczeńca.
Diler wziął i zaczął rzucać w niego ziemniakami ignorując fakt,. że Nina robi siku i jest bez spodni.
Kotofretkofabian zamruczał, Nina wstała ukazując przy tym widoczki a Kotofretkofabian wpadł do kibla. Nina odruchowo spłukała drania ale ten tylko kręcił się w kółko niczym dzika łania.
       Do całego wydarzenia wparowała Bethany na różowym jednorożcu a za nią rozciągała się tęcza pełna różowych orek. Nie wiedząc co tak miałczy rzuciła się w stronę Gienia. Ujrzała tam pozornie niewinne kociątko ( Kotofretkofabiana) i oznajmiła jak gdyby nigdy nic.
- MAMO SPŁUKAJ TEGO CWELA, TO GŁUPI CHUJ. Plosie.
Nina niczym wzorowa matka wzięła przepychaczkę i próbowała wcisnąć do środka  Kotofretkofabiana.
Nie wiedziała jednak że to grubsza sprawa i musi wezwać wsparcie. Wyciągnęła ze stanika masło orzechowe i rzuciła nim w niebiosa.
Nastała światłość a z nieba spadł Królik na dmuchanym Bobrze i Sara na słomianej lamie.
Sara wzięła Królika jako broń przeciw gryzoniom i rzuciła nim w stronę Gienia. Wtedy z nikąd pojawił się papież na Puszku, by okiełznać całe wydarzenie. Puszek ziewnął i przypadkiem spalił gienia.  Kotofretkofabian po spłukaniu znikł w czeluściach gnoju i wszyscy żyli długo i szczęśliwie. A  Kotofretkofabian nadal nie dostał zupy. 

JESTEM KAREN I KOCHAM ORKI I BOBRY
-----------------------------------------------------------------------------
~EDEN

niedziela, 10 kwietnia 2016

[69] "Tym razem nie zawiodę."

MUZYKA
~Nina~
    -A ty mamusiu? - Spytała Bethany ocierając drobną dłonią łzy.
-Ja... Na jakiś czas muszę gdzieś pojechać, ale nie martw się. Wszystko jest dobrze. - Starłam kolejne łzy płynące po mojej twarzy. - Kocham cię. - Pocałowałam ją w czoło i wstałam. Popchałam ją lekko w stronę Fabiana, który od razu ją objął. Nasze spojrzenia spotkały się. W jego oczach ujrzałam bezradność. Też tak się czułam. Nic innego nie mogłam zrobić.
-Dobra. Koniec tych scenek. Idziemy. - Ruszyłam schodami w dół czując przystawioną lufę pistoletu do pleców.
    Nie mogę powiedzieć, że się nie boję, ale zrobienie tego dla swojego dziecka wynagradza wszystkie cierpienia jakie mnie czekają. Jestem przygotowana na najgorsze.
-Stój. - Powiedział Trevor. - Rutter jeden krok w naszym kierunku a strzelę! - Krzyknął po czym usłyszałam ciszy chichot z jego strony. - A ty moja droga - czułam jego obrzydliwy oddech na szyi gdy stanął tuż za mną. - daj ręce do tyłu. - Co? - No już! - Wzdrygnęłam się na jego ton i zrobiłam to co mi kazał. Chwycił moje dłonie, a na nadgarstkach poczułam coś szorstkiego. Czy on związuje mi ręce?
-Jeszcze tylko zasłonimy ci oczy i możemy jechać. - Jack uśmiechnął się chytrze i założył na moje oczy opaskę. Genialnie. Nic nie widzę i boję się jak cholera.
    Któryś z nich popchnął mnie do przodu, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a później poczułam na twarzy lekki wiatr. Cały czas szliśmy. W pewnym momencie usłyszałam kliknięcie. Jeśli to był dźwięk otwierającego się samochodu to już koniec. Nie będzie dla mnie ratunku.
   Wtedy zdarzył się cud. Ręce jednego z mężczyzn, które trzymały mnie za ramię zniknęły. Rozległ się dźwięk łamanych kości i wystrzał z pistoletu. Stałam sparaliżowana przy tym jak przypuszczam samochodzie i nie wiedziałam co robić. Może powinnam uciekać? A co jeśli to Fabiana postrzelili, albo kogoś niewinnego?
   Czyjeś dłonie dotknęły przepaski na moich oczach, a ja odruchowo odsunęłam się.
-Spokojnie. - Męski znajomy głos uspokoił mnie. Odetchnęłam z ulgą i pozwoliłam mu mnie uwolnić.
    Gdy materiał zniknął z moich oczu światło chwilowo oślepiło mnie. Wtedy mężczyzna uwolnił moje dłonie. Szybko przyzwyczaiłam się do jasności i ujrzałam Dilera. Stał przede mną obserwując mnie uważnie.
-Nic ci nie jest? - Spytał podchodząc bliżej.
-Nie. Jejku dziękuję ci. - Bez namysłu rzuciłam mu się na szyję. W mgnieniu oka poczułam się bezpiecznie.
   Odsuwając się od niego zauważyłam nieprzytomnego Jacka leżącego na chodniku.
-Czy on... - Nie chciałam kończyć tego zdania.
-Żyje. Dostał tylko trochę mocniej po mordzie. Zaraz przyjedzie policja.
-Ale jak? - Spytałam nie wiedząc jak ująć w słowa to co się przed chwilą wydarzyło.
-Fabian do mnie zadzwonił mówiąc co się dzieje, więc od razu zareagowałem. Gdyby on wyszedł....
-Już by mnie tutaj nie było. - Dokończyłam za niego. - Dziękuje. - Powiedziałam patrząc prosto w jego ciemnie oczy. Nie okazywałam tego, ale byłam mu bardzo wdzięczna.
-Nie masz za co. Dobrze wiesz, że na mojej warcie nikomu nie stanie się krzywda. Teraz idź do Beth. Pewnie jest przerażona. Ja tu zostanę i popilnuję gnojka do przyjazdu policji. Szybko się nie obudzi bo chyba złamałem mu nos, ale lepiej mieć go na oku. - Uśmiechnęłam się do Dilera jeszcze raz i ruszyłam w kierunku domu.
   Gdy przeszłam przez drzwi oparłam się o najbliższą ścianę i pozwoliłam emocjom ujść ze mnie. Moje dłonie zaczęły się trząść, a łzy płynąć. Bethany nie może ujrzeć mnie w takim stanie. Muszę się uspokoić.
-Nina... - Słysząc Fabiana podskoczyłam. - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. - Podszedł do mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Beth leży w łóżku i powoli się uspokaja. Jak się czujesz? - W tej chwili mam gdzieś to, że jestem na niego zła o Savanę, o to że wmieszał mnie w to wszystko. Potrzebuję go czy mi się to podoba czy nie.
   Objęłam go w pasie, a on po chwili odwzajemnił mój uścisk.
-Źle. - Odpowiedziałam. - Mam już tego wszystkiego dość. - Zaczął głaskać mnie po plecach. - Ciągły strach, ukrywanie się... Ostatnie lata były spokojne dopóki znów mnie nie znaleźli. Dlaczego nie dadzą sobie ze mną spokoju? Co ja im takiego zrobiłam?
-Jesteś silna. Wiedzą, że nie złamią cię, więc wariują. - Odsunęłam się na tyle, by móc spojrzeć w jego brązowe oczy. Jak ja tęskniłam za ciepłem jego ramion i kolorem tych tęczówek.
    Wtedy po schodach zbiegła Beth, podbiegła do nas i bez słowa przytuliła się do naszych nóg.
-Mamusiu dobrze, że nie pojechałaś. - Powiedziała cicho. Wzięłam ją na ręce i przytuliłam.
-Ja też się skarbie cieszę. Ja też.

    Leżałam z Bethany w moim łóżku. Bała się spać sama, więc przez jakiś czas będzie spać w mojej sypialni. Leżałam z nią dopóki nie zasnęła. Pocałowałam ją w czoło i powoli wstałam z łóżka, by jej nie obudzić. Stałam już przy drzwiach, gdy usłyszałam jej cichy głos.
-Mamusiu?
-Tak? - Znów usiadłam obok niej.
-To naprawdę mój tatuś?
-Tak. - Uśmiechnęłam się w jej kierunku.
-Aa..... mogłabyś go zawołać?
-Nie chcesz sama tego zrobić? - Nie odpowiedziała tylko pokiwała twierdząco głową. Wstała z łóżka, chwyciła moją dłoń i zeszłyśmy do salonu, w którym czekał na mnie Fabian. Mieliśmy na spokojnie porozmawiać o tym wszystkim, ale Beth jest ważniejsza.
-Em... -Zaczęła się jąkać, gdy podeszła do bruneta. - Jesteś moim tatusiem? - Spytała nie śmiało, lecz w jej oczach były iskry nadziei.
   Fabian spojrzał na mnie szukając potwierdzenia jej słów.
-Tak, jestem. - Beth wtuliła się w niego, a mi zrobiło się ciepło na sercu patrząc na to.

~Fabian~
    Czekałem w salonie na Ninę, która usypiała Bethany. Musimy w końcu porozmawiać o wszystkim na spokojnie, bo nie pozwolę by moje dziecko żyło w strachu i niebezpieczeństwie.
    Po chwili usłyszałem kroki na schodach. Moim oczom ukazała się Nina z Beth. Mała patrzyła na mnie nieśmiało.
-Em.... Jesteś moim tatusiem? - Przez chwilę patrzyłem na nią nie wiedząc co powiedzieć. Nie sądziłem, że słowo ''tata'' tak bardzo mnie poruszy.
   Spojrzałem na Ninę, by upewnić się, że mogę wyznać prawdę.
-Tak, jestem. - Mała podbiegła do mnie i objęła mnie za szyję. Objąłem ją i pocałowałem w głowę. Jak to dobrze jest móc ją przytulić.
-Zostaniesz z nami? - Spytała Bethany, gdy odsunęła się ode mnie. Kolejny raz spojrzałem na Ninę. Jasne, że chcę zostać, ale nie chcę się też narzucać. Od brunetki nie dostałem, żadnego sygnału.
-Wiesz... - nie wiedziałem co odpowiedzieć. Twarz Niny była obojętna. Pierwszy raz nie mogłem odczytać co czuję, ale reakcja Beth mnie przekonała. Była pełna nadziei, a w jej oczach tańczyły drobne iskierki radości. Nie chciałem jej zawieść.  - Jeśli tylko mama się zgodzi to zostanę.
-Nie mam nic przeciwko. - Brunetka uśmiechnęła się do swojej córki i przez chwilę spojrzała na mnie, lecz szybko odwróciła wzrok.
    Bethany chwyciła moją dłoń i zaczęła mnie ciągnąć w kierunku schodów. To samo zrobiła z Niną i zaprowadziła nas do sypialni brunetki. Puściła nasze dłonie, położyła się na łóżku i z wyczekiwaniem patrzyła na nas.
-Na co czekacie? - Spytała nas z uśmiechem na twarzy.
   Nina położyła się z lewej strony, a ja z prawej. Beth od razu przylgnęła do mnie i położyła dłoń Niny na swoim pasie. Z uśmiechem na ustach zamknęła oczy.
-Tak powinno być zawsze. - Szepnęła a po chwili pogrążyła się w śnie. Głaskałem ją po włosach i obserwowałem Ninę. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały. W błękicie jej oczu można utonąć. Zawsze uważałem te oczy za najpiękniejsze ze wszystkich.
    Po kilkunastu minutach brunetka także zasnęła. Przez następne dwie godziny obserwowałem ich spokojny sen. Obie wyglądały tak bezbronnie.
    Gdyby dzisiaj coś im się stało nie darowałbym im. Zabiłbym ich gołymi rękami i przynajmniej tym razem dostałbym sprawiedliwy wyrok. Siedziałem za kratami za zabójstwo Trevora, gdy on swobodnie chodzi sobie po świecie żywy. Tym razem nie wywinie mi się tak łatwo.
    Przed północą powoli wstałem z łóżka, by ich nie obudzić, pocałowałem Ninę w czoło i szepnąłem.
-Kocham was. Tym razem nie zawiodę.

wtorek, 5 kwietnia 2016

[68] "Nieźle się ukryłaś."

~Nina~
   Pani Sharon wyszła po 10. Chciała porozmawiać z Bethany, lecz ta ciągle spała. Zaniepokojona zajrzałam do jej pokoju i usiadłam na jej łóżku. Delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem, by się obudziła lecz poczułam ciepło. Mała powoli otworzyła oczy patrząc na mnie sennie a ja dotknęłam jej czoła. Była rozpalona.
-Skarbie, jak się czujesz? - Spytałam ją.
-Spać... - Szepnęła i znów zamknęła oczy. Wstałam, by po chwili przynieść termometr. Po chwili urządzenie wskazało 39,5. Nie wierzyłam własnym oczom. Skąd ta gorączka? Przecież jeszcze wczoraj wszystko było w porządku.
   Nie czekając dłużej podałam jej syrop przeciwgorączkowy i zadzwoniłam do lekarza umawiając się na wizytę.
-Skarbie, musisz wstać.
-Nie chce.
-Wiem, ale musimy jechać do lekarza. - Powoli ubrałam ją i wzięłam na ręce. Gdy posadziłam ją na foteliku była już trochę bardziej rozbudzona.
-Zimno mi. - Powiedziała, a ja okryłam ją przygotowanym wcześniej kocem.
   Usiadłam na miejscu kierowcy i przekręciłam kluczyk. Nic się nie stało. Wtedy zadzwonił telefon. Odebrałam go dalej próbując odpalić samochód.
-Słucham.
-Hej... tu Fabian... em... mógłbym dzisiaj przyjść? - Jego głos był niepewny, a samochód wciąż nie reagował.
-Cholera... - Szepnęłam głośniej niż chciałam. - Dziś to nie jest najlepszy pomysł.
-Dlaczego? Stało się coś?
-Bethany ma gorączkę, a mój samochód nie chce odpalić.
-Zaraz podjadę moim i was zawiozę. - W pierwszej chwili chciałam się sprzeciwić, ale tu chodzi o moje dziecko i nie będę unosić się dumą w takiej sytuacji.
-Dobrze. Dziękuje.

   Przez całą drogę do przychodni milczeliśmy. Dość szybko zostałyśmy przyjęte, a po 20 minutach byłyśmy z powrotem w samochodzie.
-Co powiedział lekarz? - Spytał Fabian, gdy ruszył z parkingu.
-Powiedział, że to gorączka trzydniowa prawdopodobnie spowodowana stresem. - Tuliłam do siebie Beth, która spała na moich kolanach.
-Ze stresu? Przecież to dziecko. - Jego oburzenie było wyraźne. Niech myśli co chce. Nie chcę kolejny raz tego opowiadać, więc po prostu milczałam.

   Chwilę później Fabian zaparkował na moim podjeździe.
-Jeszcze raz dziękuje. - Powiedziałam zanim wysiadłam.
-Nie masz za co. Gdybyście czegokolwiek potrzebowały po prostu daj znać. - Przytaknęłam. - Mogę wpaść później, by sprawdzić co z Bethany?
-Jasne. - Uśmiechnęłam się i z małą na rękach weszłam do domu.

   Gdy Beth obudziła się zawołała mnie.
-Chcesz pić? - Od razu spytałam wchodząc do jej pokoju.
-Tak. - Podałam jej trzymany w ręce kubek soku. - Mamusiu, mogę cię o coś spytać?
-Jasne, o co tylko zechcesz.
-Gdzie jest mój tata? Bo tata Ethana ciągle z nim siedzi... - Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć gdy patrzyła na mnie smutnym spojrzeniem. Wcześniej było łatwiej. Mówiłam jej że tatuś jest daleko w pracy i nie może przyjechać. A teraz? Przecież nie powiem jej, że tata jest naszym sąsiadem i nie wiadomo jak długo tam mieszka.
-Możliwe, że wkrótce go zobaczysz.

~……~
   Nareszcie je znalazłem. Nie było łatwo, ale ten idiota Rutter ułatwił mi zadanie. Teraz tylko muszę zebrać ekipę.
   Wyjąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer mojego brata.
-Słucham. - Odezwał się po kilku sygnałach.
-Znalazłem je.
-Gdzie są?
-W Londynie.
-Daleko zawędrowały. To kiedy składamy im odwiedziny?
-Jak najszybciej. Jak szybko uda ci się z resztą przylecieć?
-Nie wiem. Devon odpadł. Trafił do psychiatryka.
-Co zrobił?
-Prawie zabił Savane. Podobno pomogła Rutterowi. Najpierw trafił do pierdla, ale zbadali go. No i tak trafił do czubków. - Gwizdnąłem słysząc jego opowieść. Największy chojrak z naszej grupy zbzikował. Do czego to doszło?
-A co ze Scottem? - Spytałem.
- Ostatnio gadałem z nim po porwaniu tej suki. Powiedział, że chciał zemsty, ale nie w taki sposób.
-A jakiż to był ten jakże karygodny sposób?
-Rozchodzi mu się o to, że była w ciąży.
-O jejku wielkie mi halo. Dobra... koniec tych ckliwych historyjek. Kiedy przylecisz? - Szkoda, że Jack nie podróżował ze mną. Jednak coś zawdzięczam Martin. Dzięki niej odnalazłem brata.

~Nina~
    Po trzech dniach gorączka zniknęła i Beth poczuła się lepiej. Fabian odwiedził ją raz. Na razie nie mówiliśmy jej całej prawdy. Dziś miał przyjść drugi raz. Ja chcę się od niego odciąć, ale nie mogę odsuwać Beth od jej ojca, gdy ten jest tak blisko.
   Usłyszałam pukanie do drzwi. Zostawiłam dokumenty potrzebne do pracy na stole i otworzyłam drzwi. Ujrzałam go i... Stałam przed nim, byłam przerażona. Przecież to nie możliwe, by tutaj stał, by żył. Widziałam na własne oczy...
-Tęskniłaś za mną? - Spytał Trevor przerywając moje myśli. Automatycznie serce zaczęło bić mi szybciej. To nie dzieje się na prawdę. To nie może być prawda.
-Nie wpuścisz nas do środka? - Spytał stojący za nim Jack. Pokazał mi schowaną broń. Odsunęłam się pozwalając im przejść i zaczęłam się modlić, by Bethany nie zeszła lub by oni nie wyszli na górę. Dlaczego to znów się dzieje?
-Nieźle się ukryłaś, muszę ci to przyznać. - Usiadł na kanapie, kładąc jedną rękę na oparciu. - Klapnij sobie. - Poklepał miejsce obok siebie, a ja co zrobiłam? Oczywiście usiadłam. Gdyby nie Beth nie słuchałabym się go w ten sposób. W ogóle bym go nie słuchała.
-Jak to możliwe, że żyjesz? Lekarze powiedzieli... - Nie pozwolił mi dokończyć.
-Byli opłaceni. Ta forsa od Ruttera z przydała się w wielu sytuacjach. Opłaciliśmy kogo trzeba by ten kutas trafił za kratki, nawet chcieliśmy przekupić ochronę na lotnisku, ale nikt nie puścił pary gdzie jesteś. Chyba jako jedyni nie chcieli forsy. Wiesz teraz każdego można przekupić. A wracając do twojego pytania. No cóż. Przeżyłem. Cieszysz się z tego powodu prawda? - Milczałam. Gdybym mogła zabić spojrzeniem, dawno byliby martwi. - No nic, ale my tutaj nie w tej sprawie. Jacka już znasz, ale pozwól że przedstawie ci go w inny sposób. Poznaj mojego kochanego braciszka. - Trevor wstał i zarzucił prawe ramię na szyję Brook'a.
-Co takiego?
-Też nie uwierzyłem na początku. Nasza historia jest dość skomplikowana, ale pozwól że ci ją przedstawię. Widzisz. Mój ojciec zdradził matkę. Ona kilka dni przed śmiercią powiedziała mi, że mam brata. Uderzyłem w mordę ojca za zdradę i kazałem mu wszystko naprawić, więc zorganizował wyjazd w trakcie którego zginęli. Ot to cała opowieść. - Sądziłam, że gorzej być nie może. Zbyt wiele informacji na raz dotarło do mojego umysłu. Co tu się dzieje do jasnej cholery? Mam nadzieję, że to zwykły koszmar. Jednak znając moje szczęście to wszystko jest prawdą. - Widzę, że nie jesteś dziś zbyt rozmowna. Ale my nie na pogaduszki. Przyszliśmy po brzdąca. - Te słowa ocuciły mnie.
-Co? Po co ci ona? Nie zabierzesz jej. - Ruszyłam w kierunku schodów, by zastawić przejście, lecz Hill złapał mnie. Zaczęłam się szarpać, ale to nic nie dało.
-Jack wiesz co robić. - Brook pokiwał tylko twierdząco głową i ruszył na górę. Nie, nie, nie, nie, nie. To się nie dzieje.
-Puść mnie! Nie zabierzecie mi jej znowu! - Zaczęłam wymachiwać nogami i udało mi się go kopnąć. Puścił mnie. Ruszyłam w kierunku schodów, lecz wtedy usłyszałam jak przeładowuje pistolet. Stanęłam w miejscu.
-Ani się waż ruszyć. - I wtedy ktoś zapukał do drzwi. Część kamienia, który zalegał na moim sercu spadła. Trevor przyłożył palec do ust pokazując mi bym zachowała ciszę. Cholerny pistolet!
   Na szczęście pukanie nie ustępowało.
-Otwórz te pieprzone drzwi. - Warknął Trevor cicho. - Nawet nie piśnij co tu się dzieje. - Powoli podeszłam do drzwi. Moim oczom ukazał się Fabian. Poczułam ulgę. Pomoże mi. Musi zauważyć, że coś jest nie tak.
-Cześć.
-Hej. - Odpowiadam niepewnie.
-Mogę wejść? - Spytał. Mimikom twarzy starałam się przekazać strach, który czułam. Nasza córka była w niebezpieczeństwie.
-Nie. - Praktycznie szepnęłam. Czułam broń wbijającą się w mój bok. Jedno złe słowo i po mnie.
-Dlaczego? - Zmarszczył brwi. Błagam cię, pomóż mi.
   Czułam, że zaczynam drżeć. Moja dłoń zaczęła się trząść na klamce i nie umknęło to uwadze Rutterowi.
-Co się dzieje? - Spytał próbując wejść do środka. Powstrzymałam go kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.
-Nic. - Lecz moje ruchy zaprzeczały słowom. Ścisnęłam w dłoni jego koszulę. Spojrzał na nią, a później w moje oczy, w których zaczęły powoli zbierać się łzy. Dlaczego on niczego nie dostrzega? Dlaczego nie reaguje? Przecież Beth...
    Wtedy moje wewnętrzne prośby zostały spełnione. Fabian gwałtownie popchnął drzwi, które uderzyły Trevora. Ten zachwiał się i wypuścił broń. Gdy brunet go dostrzegł... W jednej sekundzie szok zmienił się we wściekłość. Wykorzystał okazję, że Trevor jest chwilowo ogłuszony i uderzył go. Nawet nie wiem kiedy Fabian przyparł Trevora do podłogi i zaczął okładać go pięściami.
-Nigdy więcej jej nie dotkniesz, ani nie będziesz oglądać. - Powiedział Rutter przerywając swoje ciosy. Hill nawet się nie bronił. Przyjmował każdy cios, aż był ledwo przytomny. Zaczęłam odciągać od niego Fabiana. Przecież nie może go zabić.
-Fabian zostaw go! - Uniosłam głos, bo zwykłe słowa do niego nie docierały. Po chwili przestał i wstał stając przy mnie.
-Jesteś cała? Nic ci nie zrobił? - Brunet zaczął mnie obserwować.
-Jestem cała, ale.... - Krzyk Hilla przerwał mi.
-Bierz ją! - W tym samym momencie do moich uszu dotarł krzyk Bethany. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do jej pokoju. Stała przed Jackiem, który trzymał przy jej głowie broń. Moje serce stanęło...
-Proszę cię. - Łzy zaczęły płynąć po mojej twarzy. Fabian stał tuż za mną.
-Ani kroku bliżej. - Potrząsnął Beth, a ta zaczęła płakać mocniej.
-Skarbie spójrz na mnie. - Zaczęłam do niej mówić. - Wszystko będzie dobrze. - Spojrzałam na Brook'a. - Czego chcecie?
-Twojego cierpienia. - Usłyszałam za sobą głos Trevora. Odwróciłam się. Krew wypływała z kącika ust, oko było podpuchnięte, a brew rozcięta. Na ten widok poczułam zawroty głowy i nadchodzące mdłości, ale muszę to zrobić.
-Zrobię co chcecie. - Inaczej nie zostawią jej w spokoju.
-Nina, nie. - Szepnął Fabian chwytając za mój łokieć. Nie zmieni mojej decyzji. Dla Bethany zrobię wszystko.
-Kusząca propozycja. - Hill stanął obok swojego brata. Do moich uszu ciągle dobiegało łkanie małej. - Ale chyba nie jesteśmy nią zainteresowani.
-Pójdę z wami, jeśli tylko zostawicie Bethany w spokoju. Zrobię co tylko będziesz chciał tylko obiecaj, że nigdy więcej cię nie ujrzy.
-Ale przecież ona mnie zna, prawda? - Zwrócił się do niej. Gdyby nie dłoń Fabiana ruszyłabym w jego kierunku. - Ten ptaszek był śliczny, szkoda tylko że nie żyje.
-Więc to ty.
-Tak ja to zrobiłem. Chciałem tego białego kota, ale gdzieś się schował i nie chciało mi się go szukać. No dobrze... Zrobię wyjątek. Pójdziesz z nami. - Jack ruszył w kierunku drzwi popychając Beth.
-Bethany zostaje tutaj z Fabianem.
-Nina... - Rutter ciągle szeptał do mojego ucha, by mnie powstrzymać, lecz ignorowałam go.
-Pójdę dopiero gdy będę mieć pewność, że jest bezpieczna. - Jack poluzował uścisk na jej ramieniu, dzięki czemu mogła do mnie podbiec. Kucnęłam, a ona rzuciła mi się na szyję. Przytuliłam ją mocno i pocałowałam w czoło.
-Już wszystko dobrze. Zostaniesz z Fabianem, dobrze? To mój... - Wiem, że to nie najlepsza pora, ale możliwe że już nigdy nie będę miała możliwości, by jej to powiedzieć. - To twój ojciec. Ochroni cię i będzie się tobą opiekował.
-A ty mamusiu? - Spytała ocierając drobną dłonią łzy.
-Ja... Na jakiś czas muszę gdzieś pojechać, ale nie martw się. Wszystko jest dobrze. - Starłam kolejne łzy płynące po mojej twarzy. - Kocham cię. - Pocałowałam ją w czoło i wstałam. Popchałam ją lekko w stronę Fabiana, który od razu ją objął. Nasze spojrzenia spotkały się. W jego oczach ujrzałam bezradność. Też tak się czułam. Nic innego nie mogłam zrobić.
-Dobra. Koniec tych scenek. Idziemy. - Ruszyłam schodami w dół czując przystawioną lufę pistoletu do pleców.
--------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za drobne opóźnienie. Sporo się ostatnio działo więc tak jakoś wyszło. Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba.

Miłego:)
Karen